Krajobraz za oknem powoli się zmienia. Płowieje. Nasycone wcześniej barwy łagodnieją, coraz więcej w nich brązu, beżu i wszelkiego rodzaju szarości. Niby jeszcze gdzieniegdzie zielono, niby wciąż w krzaczorach znajdujemy ostatnie jeżyny. Smaczne, że hej, taki skoncentrowany smak minionego lata. Tylko, że jest jakoś inaczej. Wiatr smaga policzki. Coraz częściej wylegiwanie się w słońcu zastępuje energiczny marsz. Ciemne okulary spoczęły w szufladzie. Zamiast nich pojawiły się ogrzewacze, szalik i rękawiczki. I kurtka już jakby cieplejsza, najchętniej na polarze. Jedno się nie zmieniło. Ochota na przygodę, na wyjście z domu, póki jeszcze się da. Chęć, by łapać ostatnie ciepłe promienie, a kiedy ich brak, ogrzać zmarznięte ręce przy ognisku. Banalne to, ale ogień ma magiczną moc przyciągania. Można się zapatrzeć na długie minuty, pewnie nawet godziny, gdyby nie chłód skradający się za plecami. Kiedy byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie, że żarzące się drewno to sto
... krętą ścieżką śladami smaków, zapachów, wrażeń, wspomnień, choćby mgnień... bo warto je zatrzymać