Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2012

Ostatni odcinek piernikowej opowieści:)

Za oknem piękne słońce, mroźnie skrzą się zaspy. Skrzydlaci goście jakby bardziej puszyści i nastroszeni. W domu jasno i ciepło. Jeszcze tylko żeby nikt nie kichał i nie kasłał. Trzymam kciuki za domowych chorujących, gotuję im rosół i donoszę herbatki. Jeszcze po cichu marzę o realizacji niektórych aromatycznych i słodkich planów. Zakupiłam furę bakalii. Może zdążę coś jeszcze upiec. A może nie. Przecież "choinka potrzebuje pięknego brokatowego łańcucha". I to jest znacznie ważniejsze. I to, że Petson z Findusem zrobili najdziwniejszą pod słońcem choinkę klik . I śnieżynkowe wycinanki na kuchennym oknie, jak co roku :))) Zdjęcia pierników robiłam w ponure wtorkowe popołudnie, kiedy słońce spało gdzieś wysoko, opatulone w szare piernaty. Za to ja pochylona nad kuchennym parapetem, najjaśniejszym miejscem w całym domu, przegrywałam walkę z odchodzącym dniem. Poddałam się, kiedy zapaliły się przed moim nosem podwórkowe latarnie. Pierniki r

Pod śniegiem...

Schowane pod śniegiem świerki, zwykłe szyszki, z których mróz robi niezwykłe srebrne precjoza. Otulone zimową kołdrą koraliki jarzębin. I zbłąkany zimowy gość, który przysiadł tylko na chwilę, a może wcale go tam nie było.

Zagadka piernikowej porcelany

Urzekła mnie od pierwszego spojrzenia. Te wszystkie filiżanki, kubki, dzbanuszki... Wszystkie z motywem jelenia na tle zimowego lasu. Nie pamiętam zbyt wielu przepisów z tej książki, za to tę świąteczną porcelanę pamiętam ze szczegółami. Bardzo chciałabym taką mieć. Skoro jednak, jak można przeczytać w książce, jest to nierealne, postanowiłam ją sobie wyczarować w inny sposób. Kolorowy lukier na śnieżnobiałej cukrowej porcelanie to całkiem niezły pomysł, nieprawdaż? Przy okazji wpadłam na pomysł. Dla tego kto pierwszy wpisze w komentarzach tytuł książki , którą inspirowałam się przy produkcji piernikowej porcelany, otrzyma w prezencie dwa pierniczki: imbryczek i filiżankę . Postaram się jakoś tak je zapakować, żeby przetrwały trudy podróży.

Mroźny błękit i staroświeckie koronki.

Dawno temu, kiedy mroźne dni wyostrzały krajobraz, ogród spał, otulony skrzącą się gładką powierzchnią białego puchu. Cały świat zdawał się zwalniać swój szalony pęd.  Można było ze spokojem zasiąść w pobliżu wesoło migoczącego pomarańczowym światłem kominka, dziergając koronki. Tylko dzieci, którym nigdy jakoś zima nie straszna, nie bacząc na malinowe policzki i szczypiące nosy, z zapamiętaniem toczyły po podwórzu śnieżne kule.  Później, grzejąc zziębnięte palce przy kubku kakao, wesoło machały przez szybę do odpowiadającego im węgielkowym uśmiechem strażnika zimowego ogrodu.  Nastały takie dni, kiedy nie jest mi dane nacieszyć się dniem, chyba, że przez okno w pracy. Robienie zdjęć odłożyłam więc aż do dzisiaj. Lepsze nawet takie szare, ale jednak dzienne światło od wyżółcającej wszystko żarówki. Jutro zapraszam na dalszy ciąg piernikowej odysei 2012 ;)

Trochę starego złota i ...słodyczy ;)

Od dwóch dni mój świat to kuchenny stół, miseczki, szklaneczki, wykałaczki i pędzelki. No i audiobooki w tle całej tej zabawy. Zasypiam z widokiem pierniczków pod powiekami. Szaleństwo, prawda? Jednak nie potrafiłabym z niego zrezygnować. Wiem, że te widoczki pojawiły się już kiedyś w blogu. Jakoś co roku nie mogę się powstrzymać przed ich zrobieniem, zresztą jest na nie zapotrzebowanie wśród odbiorców ;))) Tak więc coś dla starszych: i coś dla trochę młodszych:

Piernikowe wprawki.

Jak co roku najpierw biały lukier. Za gęsty, potem trochę zbyt napowietrzony. Pierwsze koślawe linie. Trzy pierniczki lądujące w brzuchu. Zdecydowanie nie do pokazania światu :))) Już się trochę rozkręciłam. Niedługo przyjdzie czas na kolory.

Na rozgrzewkę :)

Przed nami zima. Nie ma się co oszukiwać, chociaż ostatnie tygodnie, z temperaturą w okolicach 8 stopni, uśpiły nieco moją czujność. Przecież nie można w nieskończoność żegnać się z jesienią. W końcu to już grudzień. Dzisiaj za oknem zimowy pejzażysta poszalał srebrnym pędzlem. Na początek delikatnie podkręcając spłowiałą zieleń i całą paletę brązów. Dodając nieco chłodnej szlachetności. Zakładam kurtkę wychodząc na balkon, dosypać słonecznika sikorkom. Chowam do domu resztę dyniowych zapasów. Z rozpędu zapominam o rękawiczkach i cały spacer spędzam z rękami w kieszeniach. W dodatku przytupując. Wyjmuję z szafki świąteczne kubki. Tak, już na nie czas. I na herbatę z karmelem. Na rozgrzewkę w pierwszy grudniowy weekend piekę ciastka. A jutro... Jutro robię ciasto na tegoroczne pierniki. Ciastka owsiane z żurawiną i pistacjami 200 g mąki krupczatki 100 g płatków owsianych (najlepiej błyskawicznych) 180 g masła 110 g drobnego cukru 1 jajko 2 łyżeczk

Z kronikarskiego obowiązku :)

Prawie pół roku temu... Zuzia wbiegła zdyszana z przedszkola, już od progu wołając: "Mama na pewno kończy robić tort, na pewno" Wbiegła i ..... nabrała powietrza... "Eeee, myśśślałaam, myślałam, że będzie piętrowy, taki jak Emilki ." Próbując ratować sytuację, zapytałam: "A widziałaś kiedyś piętrową łąkę?" "Dlaczego nie, mogłaby być piętrowa". Skrzydełka opadły, i jej i moje trochę też. Tort wylądował na stole. Babcia dyskretnie przeprowadziła gdzieś w zaciszu rozmowę z gatunku wychowawczych. Zuzia z ociąganiem wpełzła do salonu i przesadnie układnym tonem wyrecytowała: "Ładny tort zrobiłaś mamusiu" Jednocześnie, o czym dowiedziałam się później, zrobiła w stronę babci powykrzywianą minę, znaczącą "patrz przez Ciebie muszę tak kłamać, zadowolona???" Świeczki zostały zdmuchnięte. Nóż do ręki wzięty... i oczom zgromadzonych ukazało się wnętrze, z towarzyszeniem entuzjastycznego i, tym razem, szczer

Małe nocne misterium i garść jesiennych wspomnień.

Cieeepła, nasycona kolorami, purpurą, żółcią, pomarańczem, gdzieniegdzie nawet różowa,  a świat przez różowe okulary wiadomo jaki jest. Taka była. Nieustająca przyjemność dla moich oczu. Jadąc do i z pracy odkrywałam kolejne jej wcielenia, strojenie się w coraz to nowe, wymyślne kreacje. W tym sezonie ostatecznie dotarło do mnie, że jesień to moja najpiękniejsza pora roku. Taka do zapatrzenia ... w dal. Nadal zatrzymuję pod powiekami kolorowe plamy. Chociaż strojna księżna jesień powoli kończy swój bal i odchodzi, szeleszcząc spłowiałymi sukniami. Przed nami ciemne poranki, mgliste woale, srebrzyste poświaty. Czekam na zimę. Zakupiłam kapcie w norweskie wzory. Zabieram do samochodu kubek z cytrynowo;miodową zawartością Wspominam i szukam kolorów jesieni na talerzu, w koszu pełnym dojrzałych jabłek, aromatycznych gruszek. Na nowo zakochuję się w cynamonowo - imbirowych aromatach. Jem na śniadanie owsiankę. Piekę szarlotki z szarą renetą. W sp

Z głową wśród chmur, czyli wspomnienia prawie spod samego nieba.

Co prawda minęły już całe dwa tygodnie. Bo jakże mogło być inaczej. Przecież od razu po powrocie wciągnął mnie wir codziennych zdarzeń. Ale wspomnienia są ciągle bardzo żywe, kolorowe i naprawdę wspaniałe. Dawno tak nie naładowałam akumulatorów. Było wszystko to co lubię, wiatr, przestrzeń, tańczące wokół oczu kosmyki, ostre, czyste powietrze, jęzor do pasa i nogi w d.... ;) Piękna pogoda, pozwalająca spędzić 12 godzin na szlaku. Mnóstwo kwiatów, w tym w moim ulubionym kolorze. Majestatyczne świerki i jaśniejące na ich tle modrzewie, pokryte świeżą szczecinką igieł. Kosówka, która powoduje, że grzbiety górskie kojarzą mi się z krowimi ;), no bo wszędzie tylko łaty i łaty. Dokoła wszechobecny szum wody, wody, która o tej porze roku płynie dosłownie wszędzie, wzdłuż szlaku i w poprzek, pośród łąki, no chyba, że zawędrowaliśmy wyżej, to wtedy tylko nieruchoma biel śnieżnych łat. No i skały, potężne monumentalne szczyty, żółtawe, srebrzy