Przejdź do głównej zawartości

Historia jednego zdjęcia

Warszawa, 10.06.2018

Za oknem panoszy się czerwiec. Zagląda ciekawie przez nieszczelne rolety. Drobinki kurzu sennie dryfują w snopie słonecznego światła.

Roztapiam się popołudniowo. Koszulka z oddaniem klei się do pleców.

Kanapa uparcie startuje w konkursie na najmniej wygodny mebel świata.

Ciało mi nie pasuje. Zawadza noga. Najchętniej bym ją zdjęła. Odkręciła. Oddała do serwisu.

Zegar rozwleka sekundy, wahadło zwolniło w upale. Lodówka jakby mocniej burczy, kontestuje różnicę temperatur. Ze stołu zerka z wyrzutem otwarta książka. Na ekranie zatrzymana kolejna już dzisiaj komedia romantyczna.

Sygnał powiadomienia bezczelnie mi przerywa patrzenie przez ścianę.

Sięgam na automacie po telefon. „No, ładny ten widok z Krzyżnego, nie powiem, ładny”. Seria zdjęć od tych, którzy kochają i myślą. "...i się teraz dobrze bawią” cicho zgrzyta na dnie mózgu.

Od ścian odbija się jeszcze „Tylko pamiętaj, nic nie rób, jak wrócę to ugotuję zupę, brokułową, ok?”

Jeszcze trwam, ale budzi się we mnie początkująca rebeliantka.

"A może właśnie ugotuję tę zupę?

Albo chociaż zacznę?"

Stukam łagodnie w stronę kuchni. Kula, za kulą.

Jakoś tu chłodniej, to pewnie lodówka.

Telefon, ten zdrajca, znów odbiera kilka zdjęć. Na każdym powinnam być. Ale mnie NIE MA.

Na dnie mojej głowy pojawia się przekorne „a może ja też zrobię sobie spacer???”

Na skrzydłach pomysłu jak w transie, wyjmuję, myję i kroję. Przez całe wieki. Praktyka wzmożonej uważności. Proste czynności, zdekonstruowane i nagle takie trudne. No bo jeśli używam rąk do chodzenia, to nic nimi nie przeniosę, jeśli coś w nich trzymam to się nigdzie nie przemieszczę. Takie kuchenne sudoku dla zaawansowanych inaczej.

Nawet nie dostrzegam przyspieszonego oddechu, mokrego czoła. Dopasowuję, przymierzam, rozściełam trawniki, ustawiam drzewa.

Nagły brak tchu wygrywa. Prostuję plecy i czuję. Puls.

Cała moja koncentracja odpływa wraz z krwią na techno party pod stołem. NO-GA. Oraz biały kozaczek. Superciężki. Nie pozwala się skupić na arcytrudnym rozsypywaniu koperku…  „po co sobie KURWA dokładam jeszcze ten koperek??? Aaa, Jeszcze tylko żeby brokuły się tak nie prze-wra-CAŁY. Mam już w sumie dość, jakaś aleja? Serio? Po co?”

Wreszcie ustawione. Pstryk, czegoś brak, niby droga ok, a jakoś tak pusto … wiem, potrzebuję bohaterów. No tak, nie może być za łatwo. Walczę przez chwilę. Ostatni zryw i wyprawiam się w podróż do dziecięcego pokoju, po dwie małe figurki. Powietrze gęstnieje. Po co nam takie wielkie mieszkanie??? Pot skrapla mi się pod nosem. Zaczynają drżeć ręce, nieprzyzwyczajone do chodzenia na takie dystanse. Nie umawiały się z nikim na dźwiganie takich ładunków. Skronie rozsadza, w uszach szumi. Maraton to pikuś. Czuję, że jestem ultrasem. Biały kozaczek jest już na bank o dwa numery za mały. Zegar szydzi: SŁA-BO, SŁA-BO.

DAM.

RADĘ.

Opadam ze swoją zdobyczą na kuchenne krzesło. Dokładam do mojej bajki brakujące puzzle.

Idą sobie spokojnie i ja razem z nimi, w stronę światła na końcu jarzynowej alei. Pachnie świeżo skoszony koperek.

Skończyłam. Czystą kreację. Nikomu niepotrzebną. Poza mną. Gdzieś w brzuchu kiełkuje satysfakcja.

Na mgnienie zapominam o pulsującej bólem udręce, słone krople tańczą mi w kącikach oczu.

Też mogę wysłać zdjęcie, ze spacerem, skrojonym na miarę (?) moich możliwości. Na mgnienie zapominam o pulsującej bólem udręce, słone krople tańczą mi w kącikach oczu. 

Skończyłam. Czystą kreację. Nikomu niepotrzebną. Poza mną. Gdzieś w brzuchu kiełkuje satysfakcja.

Też mogę wysłać zdjęcie, ze spacerem na miarę (?) moich możliwości.




Komentarze

  1. Ta opowieść jest świetna. czułam, że to ja mam ten "hiszpański bucik" na nodze. No i Kubuś z Królikiem w Stubrokułowym Lesie - cudowni!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka ...

Mille feuille, po grecku.

Szaleństwa ciąg dalszy. Świeże truskawki wpisały się już na stałe w krajobraz mojej kuchni. Po prostu czekają sobie na blacie. Umyte, na sitku. I uśmiechają się. Wystarczy sięgnąć, co też czynię za każdym razem, kiedy znajdę się w okolicy. Jednocześnie systematycznie nachodzi mnie chętka, żeby coś z nimi zrobić. Biszkopt z truskawkami i galaretką, truskawki z jogurtem greckim, omlet z truskawkami... Nieubłaganie nadchodzi też czas drożdżowego ciasta z truskawkami   :). Na razie jednak rzuciłam mężowi w przelocie: A może tak mille feuille? I od tej chwili nie było odwrotu. Bo to jest taki NASZ deser. Oryginał dostępny w warszawskiej restauracji Santorini. Chrupiące płaty ciasta filo i leciutki krem z mascarpone, do tego oczywiście truskawki. Moja wersja to trochę taka pogoń za niedoścignionym. To ciastko towarzyszyło bardzo przyjemnym chwilom w moim życiu. Utrwaliło się w pamięci jako ideał. Można co najwyżej do niego dążyć. Dokładnie tak samo jest ze wspomnien...

Tort urodzinowy przysypany piaskiem ;)

Dziś będzie o tortach. Nie robię ich zbyt często, chociaż bardzo lubię. Najpierw było to raz, teraz dwa razy do roku. Żaden nie jest podobny do poprzedniego. Jakoś tak wyszło, że za każdym razem podejmuję kolejne wyzwania. Całymi tygodniami chodzę i obmyślam koncepcje. Czasem coś podpatrzę, czasem wpadnę na coś zupełnie sama. Ciekawe, kiedy skończą mi się pomysły ;) Tym razem piaskownica. Miało być prosto i łatwo. Do pewnego stopnia było. Chociaż mimo wszystko znów zagrzebałam się w przygotowaniach po uszy. Bo niby to tylko prostokątna forma i kilka detali, ale jednak. Wszystkie kremy, masy, przekładanie. Kilka niespodzianek po drodze, a jakże. Na przykład na czym ja ten tort położę, jak już go będę składać w całość. Jako, że mam tylko okrągłe patery, stanęło na szkle od antyramy, akurat w pasującym formacie :))) Najważniejsze i tak było to, że tort wywołał uśmiech, szczególnie na małych buziach. A i starszych już przyzwyczaiłam do tego, że ja to "zawsze coś wymyślę...