Przejdź do głównej zawartości

Posty

Najnowszy wpis

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko
Najnowsze posty

Historia jednego zdjęcia

Warszawa, 10.06.2018 Za oknem panoszy się czerwiec. Zagląda ciekawie przez nieszczelne rolety. Drobinki kurzu sennie dryfują w snopie słonecznego światła. Roztapiam się popołudniowo. Koszulka z oddaniem klei się do pleców. Kanapa uparcie startuje w konkursie na najmniej wygodny mebel świata. Ciało mi nie pasuje. Zawadza noga. Najchętniej bym ją zdjęła. Odkręciła. Oddała do serwisu. Zegar rozwleka sekundy, wahadło zwolniło w upale. Lodówka jakby mocniej burczy, kontestuje różnicę temperatur. Ze stołu zerka z wyrzutem otwarta książka. Na ekranie zatrzymana kolejna już dzisiaj komedia romantyczna. Sygnał powiadomienia bezczelnie mi przerywa patrzenie przez ścianę. Sięgam na automacie po telefon. „No, ładny ten widok z Krzyżnego, nie powiem, ładny”. Seria zdjęć od tych, którzy kochają i myślą. "...i się teraz dobrze bawią” cicho zgrzyta na dnie mózgu. Od ścian odbija się jeszcze „Tylko pamiętaj, nic nie rób, jak wrócę to ugotuję zupę, brokułową, ok?” Jeszcze trwam, ale budzi się we mn

Chlebowe opowieści

Chleb jest jak mandala. P roces jego przygotowania jest ekscytujący, chociaż poniższy opis może wcale na to nie wskazuje.  Wymaga dokładności, skupienia, wyważenia, a także, jeżeli mam podejść do sprawy całkiem szczerze, jest nieco żmudny. Przede wszystkim jednak pełen znaków zapytania, towarzyszących takiemu domorosłemu piekarzowi, jak ja przez cały czas, jako, że nic dwa razy się nie zdarza, nie ma dwóch identycznych chlebów. Zwłaszcza, że nader często ulegam pokusie zrobienia czegoś na oko, lub chociaż odrobinę po swojemu. Nieustannie i od nowa zadziwia mnie, że z bezkształtnej szarawej masy, powstałej ze spotkania mąki, wody i soli powstaje tak pełna i krągła całość. Prosta i wyrafinowana zarazem. Chleb rodzi się z uważności, rozmowy i dotyku ciasta. Potrzebuje wiedzy, spokoju i cierpliwych rąk. Snuje swoją opowieść przez kolejne złożenia i głaski, zawijanie i kształtowanie. Każe się pogodzić z nieodwracalnością. Mniej lub bardziej udane nacięcia zdarzają się raz, n

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Letnia łąka - tort malowany farbami

Słońce, słońce i jeszcze raz słońce. Wlewa się przez okna, praży i roztapia. Schowana przednim za opuszczonymi roletami nie miałam specjalnej ochoty na gotowanie, zadowalałam się owocami, warzywami, hummusem, czasem jakimś makaronem, ale to wieczorem, wtedy kiedy złota kula, zmęczona wielogodzinną inwigilacją, udawała się na zasłużony odpoczynek. Zrobienie w taką pogodę tortu wymagało dużego samozaparcia. A już ozdobienie go i utrzymanie w jako takim stanie aż do nadejścia gości było nie lada sztuką. Chciałam nie bawić się zbyt długo w wycinanie, lepienie figurek czy innych skomplikowanych przestrzennych ozdób. Z drugiej strony ciągle jeszcze mam potrzebę żeby się sprawdzić, zrobić coś zupełnie nowego, czego wcześniej nigdy nie próbowałam. Najlepiej mi się chyba pracuje na adrenalinie: wyjdzie? nie wyjdzie? Zdecydowałam się na farby spożywcze i powrót do tego co kiedyś kochałam. Machanie od niechcenia pędzelkiem i tym razem okazało się być relaksującym zajęciem. Najmils

Tort i dwa, zaginione? robaczki :)

Miało być prosto. Żeby się nie zagrzebać w niedzielny wieczór. Bo prawda jest taka, że formowanie lukru i uzyskanie efektu zgodnego z oczekiwaniami nadal sprawia mi trudności. Może zbyt rzadko robię torty z dekoracją. W każdym razie chciałam, żeby wyzwanie nie było karkołomne ;) "Robaczki z zaginionej doliny" to jeden z ulubionych filmów w naszej rodzinie. Oglądany już wielokrotnie, z ulubionymi momentami, które naprawdę trzymają w napięciu, nawet dorosłych. Kto nie oglądał, niech nadrobi, bo pełna niebezpieczeństw podróż na puszce pełnej cukru wciągnie każdego. I jeszcze ta charakterystyczna gwizdana rozmowa biedronki i mrówki, ech chyba obejrzę jeszcze raz :))) Jubilatka była zachwycona, szczególnie, że temat przewodni tortu był dla niej całkowitą niespodzianką. Za to dziadkowie, nieznający filmu, poczuli się chyba nieco zawiedzeni. Czyżbym za wysoko podniosła poprzeczkę?

Morelowe miraże

Znalazłam. Chyba, bo niczego nie można być pewnym;) Chociaż ta miłość trwa już kolejne lato. Mój najjjjj... Bo to jest przecież sam optymizm i uśmiech. Kolor, jak przez zamknięte oczy skierowane w słońce. Miękkość puchowej poduszki, w dodatku pokrytej aksamitem. Gdzieniegdzie zawadiackie piegi, niczym na opalonym nosie :) I ten szelest, przy rozrywaniu owocu rękami, i te drobinki miąższu, mieniące się w słońcu, zapraszające do zatopienia się, w smaku, w cieple, w kwintesencji lata. Najlepiej jeszcze prosto z torby, a kiedy już się nasycę... może jakiś kontrapunkt, pozwalający tym bardziej jaśnieć i mamić... Odrobina borówkowych dam dworu, puchowy jogurt i, specjalnie dla łasuchów, łyżeczka tegorocznego, rzepakowego miodu. Morelowo mi, tego lata.