Przejdź do głównej zawartości

Sernik w jagodowe groszki


Wymyśliłam sobie, że upiekę sernik. Wizja była wyraźna. Pachnąca latem.
Jakiś czas pozwalałam pomysłowi dojrzeć.
W momencie, kiedy już wszystko miałam ułożone w głowie okazało się, że nie takie to proste, jak początkowo zakładałam ;).

Od pomysłu do realizacji szłam drogą wyboistą i usianą przeszkodami. Te przeszkody to moje własne, liczne działania utrudniające ;)

Najpierw zjadłam wszystkie borówki.
Bo było gorąco i nie chciało mi się gotować obiadu. (teraz myśl o tym, że było gorąco wydaje mi się mocno odległa, a to zaledwie kilka dni)

Potem zjadłam ser.
Ze świeżym miodem.
Rzepakowym, gęstym, kremowym, płowo-złotym.
To dla mnie jedno z połączeń, którym nie można się oprzeć.
Poza tym jestem twarogowym skrytożercą. Znikam wszelkie białe serki  z łatwością, która mnie samą zdumiewa.

Pomyślałam sobie, że dość tego. Jeden kurs do sklepu rozwiązał moje braki produktowe.
Nie było już wyjścia.
Za to była trema.
Bo ja, jak mam ochotę na ciasto to intuicyjnie najbliżej mi do drożdżowego. A sernik to dla mnie taka wyższa szkoła jazdy. Wymagania mam duże, co do konsystencji, wilgotności. Efekty moich zmagań za to zazwyczaj nie są w stanie tym wymaganiom sprostać.

Ten sernik chyba uznał, że jest dla mnie ważny, bo nadzwyczajnie się udał.
Nie jest z gatunku puszystych i lekkich jak mgiełka. I nie miał taki być. Jest zwarty, wilgotny, przesycony aromatem białej czekolady. Usiany ciemnofioletowymi piegami.


Sernik z borówkami i białą czekoladą

spód:
3 paczki herbatników Petit Beurre
100g masła

masa serowa:
800 g sera twarogowego mielonego (u mnie President)
250 g mascarpone
50g masła
160g cukru (w tym 30g waniliowego)
200g białej czekolady
4 jajka
2 czubate łyżki mąki

borówki - ilość nieznana (2 duże garście?)

Herbatniki pokruszyć i zmiksować z miękkim masłem. Wykleić dno i boki dużej tortownicy (u mnie 30cm). Wstawić spód do lodówki.
W misce zmiksować dokładnie twaróg, mascarpone, cukier i miękkie masło. Dodać cienką strużką rozpuszczoną na parze czekoladę, cały czas miksując. Dodać po jednym jajku, na końcu na najmniejszych obrotach wmiksować dwie łyżki mąki. Masę wylać na spód. Na wierzchu ułożyć borówki. Wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 st. Piec godzinę, lub trochę dłużej w zależności od grubości ciasta. Jeśli za szybko się zrumieni można zmniejszyć temperaturę nawet do 150 - 160 st.



Smacznego :)

Komentarze

  1. Lu! Wspaniały, radosny post! Cudowny sernik sobie wymyśliłaś, a raczej upiekłaś.
    Wiesz, ja też uwielbiam twaróg z miodem - jeden z wielu smaków jeszcze z dzieciństwa:)
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. P.S. Lu, chyba właśnie jednocześnie odwiedzałyśmy nasze "kuchnie":) Szkoda, że tylko wirtualnie!
    Miłej niedzieli:)

    OdpowiedzUsuń
  3. wczoraj piekłam z babcią podobny serniczek z owocami letnimi(maliny i brzoskwinie),ale w blaszce i z kruchym ciastem,taki iście swojski na 10 jajach itd.,ale ten też niczego sobie;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Piegi jak malowane. :D A czy Lu na nosie też ma piegi, czy niekoniecznie? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lu, zapraszam do zabawy w związku z BlogDay - szczegóły u mnie:) Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Anno-Mario, niestety nie dotarłam tu na czas.
    Pochłonęły mnie wczoraj przygotowania przedszkolne i nie zajrzałam tu nawet. Może następnym razem. O ile o mnie nie zapomnisz i dasz mi jeszcze kiedyś szansę.

    I dziękuję za miłe słowa o moim poście. Potrzebne mi są bo zawsze mam wątpliwości czy to co piszę trzyma się kupy i ma większy sens.
    Szczególnie gdy czytam takie blogi jak Twój.

    Małgosiu, chyba jesteś jasnowidzem. Tak, Lu ma piegi, nie tylko na nosie :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. to nie sernik to piegowate szczęście na talerzu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję Wam dziewczęta, buziaki :)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka ...

Mille feuille, po grecku.

Szaleństwa ciąg dalszy. Świeże truskawki wpisały się już na stałe w krajobraz mojej kuchni. Po prostu czekają sobie na blacie. Umyte, na sitku. I uśmiechają się. Wystarczy sięgnąć, co też czynię za każdym razem, kiedy znajdę się w okolicy. Jednocześnie systematycznie nachodzi mnie chętka, żeby coś z nimi zrobić. Biszkopt z truskawkami i galaretką, truskawki z jogurtem greckim, omlet z truskawkami... Nieubłaganie nadchodzi też czas drożdżowego ciasta z truskawkami   :). Na razie jednak rzuciłam mężowi w przelocie: A może tak mille feuille? I od tej chwili nie było odwrotu. Bo to jest taki NASZ deser. Oryginał dostępny w warszawskiej restauracji Santorini. Chrupiące płaty ciasta filo i leciutki krem z mascarpone, do tego oczywiście truskawki. Moja wersja to trochę taka pogoń za niedoścignionym. To ciastko towarzyszyło bardzo przyjemnym chwilom w moim życiu. Utrwaliło się w pamięci jako ideał. Można co najwyżej do niego dążyć. Dokładnie tak samo jest ze wspomnien...

Tort urodzinowy przysypany piaskiem ;)

Dziś będzie o tortach. Nie robię ich zbyt często, chociaż bardzo lubię. Najpierw było to raz, teraz dwa razy do roku. Żaden nie jest podobny do poprzedniego. Jakoś tak wyszło, że za każdym razem podejmuję kolejne wyzwania. Całymi tygodniami chodzę i obmyślam koncepcje. Czasem coś podpatrzę, czasem wpadnę na coś zupełnie sama. Ciekawe, kiedy skończą mi się pomysły ;) Tym razem piaskownica. Miało być prosto i łatwo. Do pewnego stopnia było. Chociaż mimo wszystko znów zagrzebałam się w przygotowaniach po uszy. Bo niby to tylko prostokątna forma i kilka detali, ale jednak. Wszystkie kremy, masy, przekładanie. Kilka niespodzianek po drodze, a jakże. Na przykład na czym ja ten tort położę, jak już go będę składać w całość. Jako, że mam tylko okrągłe patery, stanęło na szkle od antyramy, akurat w pasującym formacie :))) Najważniejsze i tak było to, że tort wywołał uśmiech, szczególnie na małych buziach. A i starszych już przyzwyczaiłam do tego, że ja to "zawsze coś wymyślę...