Mam jedną taką wizję, z "młodzieńczych" lat. Wziętą żywcem z amerykańskiego serialu familijnego ;)
Słoneczny poranek w wielkiej, rodzinnej kuchni. Gwar i rwetes wokół niemałych rozmiarów stołu, białe, szczebelkowe, krzesła. Mleko, płatki, miski, soki, tosty, dżemy. Zapach świeżej kawy, placuszki, naleśniki...
Kiedyś miałam nadzieję, że u mnie tak będzie.
Teraz przez pięć dni w tygodniu wstaję bladym świtem. Na razie, bo już niedługo o tej porze do świtu będzie bardzo daleko. Przemykam się cichutko, żeby nie obudzić domu, w którym zdają się spać nie tylko ludzie, ale i wszystkie sprzęty. Nie budzę więc nawet ekspresu do kawy. Gdy zamykam drzwi, żegna mnie tylko delikatne mruczenie lodówki.
Mój powrót przypada na środek aktywnego dnia, omijają mnie rozespane miny, przytulankowo - piżamowe buziaki, poranne picie kawy (zbożowej rzecz jasna).
Odbijam sobie w weekend. Wtedy nigdzie się nie wymykam. Budzi mnie tupot bosych stóp biegnących przez całe mieszkanie. Ten pierwszy tupot szybko generuje kolejny. Potem dwa małe rozczochrańce lądują w łóżku i szybko anektują prawie całe dla siebie. Piszczą, nurkują, wynurzają się, sprzedają kuksańce. Ostatnio w zrobionym z kołdry namiocie, ciemności rozpraszała latarka, z zaadaptowanego na ten cel telefonu komórkowego.
Później robi się kolorowo. Cała czwórka przyobleczona w miękkie szlafroki i skarpety sunie w stronę kuchni. Dla młodych dam są szlafroki w odcieniach różu i cyklamenu, z błyszczącymi akcentami oczywiście, dla dorosłych niebieskości i błękity.
W kuchni, nie tak dużej, jak ta z amerykańskiego serialu ;) ekspres do kawy, nagle chętny do współpracy, zaczyna rozsiewać piękne aromaty. Nieletnie dostają zbożówkę, z delikatna pianką, w sam raz do wymalowania mlecznych wąsów.
Powoli zaczynam wyciągać miski, patelnię. Zaczynam się przymierzać do zrobienia śniadania. Takiego nie kanapkowego, przecież jest czas.
A jak jest czas to robię na przykład:
naleśniki z mąką gryczaną, jajkiem sadzonym, szynką i serem.
Oczywiście całkowicie na "oko".
W misce mieszam grudkę drożdży z odrobiną cukru i wody. Kiedy pojawią się bąbelki dodaję lekko ciepłą wodę, pół na pół z mlekiem, stopione masło i dwa jajka. Wszystko mieszam i dosypuję mąki pszennej i gryczanej - proporcje w zależności od upodobań. Teraz jeszcze tylko trochę soli, mieszam i odstawiam, żeby drożdże zrobiły swoje.
W tym czasie kroję szynkę, kulkę mozarelli i ścieram na tarce trochę żółtego sera.
Rozgrzewam dobrze patelnię.
Nalewam porcje ciasta, rozprowadzam, pozwalam się lekko podpiec. Później wybijam na środek jajko, posypuję szynką, serem, dość obficie posypuje pieprzem (w wersji dla dorosłych).
Zawijam do góry brzegi, tworząc kwadrat z żółtkiem pośrodku. Chwile jeszcze podgrzewam pod przykryciem, żeby ser się stopił.
Pozostaje już teraz tylko przekłuć żółtko - ulubiona faza moich dzieci, które rozleje się malowniczo po nadzieniu i... smacznego.
Było pysznie. Nie będę długo zwlekać i przygotuję powtórkę
Lu, dobrze czasem mieć czas i takie chwile jak te Twoje... i podoba mi się, ze tak ładnie o nich piszesz. naleśniczki urocze:) Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz,jak tęsknię za tym czasem...Te bose tupoty,wspólne wariacje w łóżku...Mam to już za sobą...
OdpowiedzUsuńTeraz tak bym chciała wrócić, bo wtedy dostatecznie nie doceniałam tych cudownych chwil...
A naleśniki w szlafroku jadam często- weekendowo.
Ciepło pozdrawiam.
Lu! Cudowny post! Czytam go już po raz kolejny! I wiesz, miałam taką samą wizję poranków:) U mnie trochę inaczej to wygląda, ale także odbijamy to sobie w weekendy - następny już pojutrze - hurra!
OdpowiedzUsuńAle super patent! Zapamiętam sobie :)
OdpowiedzUsuńno i śliczny zapis poranka, lubię to sobotnie /niedzielne lenistwo...
Ależ cudne te naleśniki.
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę wypróbować ten przepis bo zapowiada się wspaniale.
Idealne na leniwy, niedzielny ranek :)
Dziewczyny drogie dziękuję Wam bardzo za odwiedziny i ciepłe słowa.
OdpowiedzUsuńStaram się jak mogę zatrzymać dla siebie wspomnienie tych poranków bo wiem, że są ulotne i nie będą trwały wiecznie.
Wspaniale nalesniki Lu! I u mnie niestety czas na sniadanie zdecydowanie tylko w weekend, choc czesto to wlasciwie 'brunch' zastepuje mi i jedno i drugie ;)
OdpowiedzUsuńPS. Sniadania z tych amerykanskich filmow tez mnie kiedys fascynowaly ;)