Przejdź do głównej zawartości

Opowieść o ziarenkach



Czasem tak bywa.
Jest impuls, działanie, a potem dopiero refleksja.

Tak było i tym razem. Kupiłam ziarno pszenicy. Całe. Na chleb.

Nie, nie mam młynka.

Zaczęłam się zastanawiać jakby tu wykorzystać ziarno w takiej formie.

Poszperałam, poniuchałam w sieci ale niestety, nic nie udało mi się znaleźć.

Jestem już umówiona z Tatter, że odkurzy dla mnie jakiś wypróbowany przez siebie przepis.

A tymczasem...

Jako, że jestem w gorącej wodzie kąpana ;)

Eksperyment.

Rola tytułowa, sami wiecie kto.
Pozostali aktorzy to razowa żytnia, orkiszowa, trochę pszennej pełnoziarnistej.
Rolę epizodyczną acz znaczącą powierzyłam melasie.

Bez przepisu, bo to jeszcze nie jest skończone dzieło.

Chleb ma jednak wielki potencjał i dlatego pozwalam sobie go utrwalić.

 

A na koniec, bo przecież nie zapominajmy, że ja nadal na tej, no jak jej tam ...diecie
idealne połączenie dla takiego chleba, czyli:

Twarożek
ser biały w kostce (chudy)
odrobina maślanki
ogórek zielony starty na tarce
natka pietruszki drobno posiekana
sól
pieprz

Komentarze

  1. oj ma potencjał to fakt , uroda chleba przepiękna. I widzę ,że tez u ciebie smakowita pasta
    Lu , a kesówki to gdzie kupiłaś , bo bardzo się podobają

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny ten chlebek :D Żebym też kiedyś umiała taki upiec to było by cudnie :P Nie ty jedna "przygotowujesz" organizm na cieplejsze dni :P Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  3. Alu, dlatego, żeby samą siebie zmobilizować do usprawnień postanowiłam sfocić ten chleb.

    Keksówki są Wiltona, z mniamowego sklepu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anneli, dobrze wiedzieć, że jest nas więcej, zawsze to raźniej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lu , dziękuję, a jeszcze mogę się spytać jakiej wielkości , bo tam jest kilka rozmiarów
    chyba sobie kupię na zajączka :P

    OdpowiedzUsuń
  6. Blachy mają 23.5 na 13.3 na 6.99 cm.
    Przepraszam Alu, że to tak długo trwało :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka ...

Mille feuille, po grecku.

Szaleństwa ciąg dalszy. Świeże truskawki wpisały się już na stałe w krajobraz mojej kuchni. Po prostu czekają sobie na blacie. Umyte, na sitku. I uśmiechają się. Wystarczy sięgnąć, co też czynię za każdym razem, kiedy znajdę się w okolicy. Jednocześnie systematycznie nachodzi mnie chętka, żeby coś z nimi zrobić. Biszkopt z truskawkami i galaretką, truskawki z jogurtem greckim, omlet z truskawkami... Nieubłaganie nadchodzi też czas drożdżowego ciasta z truskawkami   :). Na razie jednak rzuciłam mężowi w przelocie: A może tak mille feuille? I od tej chwili nie było odwrotu. Bo to jest taki NASZ deser. Oryginał dostępny w warszawskiej restauracji Santorini. Chrupiące płaty ciasta filo i leciutki krem z mascarpone, do tego oczywiście truskawki. Moja wersja to trochę taka pogoń za niedoścignionym. To ciastko towarzyszyło bardzo przyjemnym chwilom w moim życiu. Utrwaliło się w pamięci jako ideał. Można co najwyżej do niego dążyć. Dokładnie tak samo jest ze wspomnien...

Tort urodzinowy przysypany piaskiem ;)

Dziś będzie o tortach. Nie robię ich zbyt często, chociaż bardzo lubię. Najpierw było to raz, teraz dwa razy do roku. Żaden nie jest podobny do poprzedniego. Jakoś tak wyszło, że za każdym razem podejmuję kolejne wyzwania. Całymi tygodniami chodzę i obmyślam koncepcje. Czasem coś podpatrzę, czasem wpadnę na coś zupełnie sama. Ciekawe, kiedy skończą mi się pomysły ;) Tym razem piaskownica. Miało być prosto i łatwo. Do pewnego stopnia było. Chociaż mimo wszystko znów zagrzebałam się w przygotowaniach po uszy. Bo niby to tylko prostokątna forma i kilka detali, ale jednak. Wszystkie kremy, masy, przekładanie. Kilka niespodzianek po drodze, a jakże. Na przykład na czym ja ten tort położę, jak już go będę składać w całość. Jako, że mam tylko okrągłe patery, stanęło na szkle od antyramy, akurat w pasującym formacie :))) Najważniejsze i tak było to, że tort wywołał uśmiech, szczególnie na małych buziach. A i starszych już przyzwyczaiłam do tego, że ja to "zawsze coś wymyślę...