Przejdź do głównej zawartości

Słoneczne pierogi


Pogoda przepiękna, taka jak lubię.
Słonecznie, niebo błękitne, ale z nieba nie leje się żar.
Upały sobie poszły.
Można wrócić do kuchni, nie tylko po to aby nalać sobie kolejną szklankę wody. Co tam, można nawet zaszaleć i uruchomić piekarnik :).
Pieczone pierogi z ciasta krucho-drożdżowego to coś, na co od dawna miałam wielką ochotę. Te robiły się bardzo szybko i przyjemnie. Po kuchni rozeszły się piękne aromaty. 
Potem pozostało już tylko usiąść na balkonie, stawiając na stoliku talerz z rumianą zawartością.
Ten stosik na talerzu bardzo szybko znikał. Smakowało też najmłodszym. Małe nóżki wracały i wracały, a rączki łapały kolejne rumiane księżyce.


Słoneczne pierogi

Ciasto:

300-350 g mąki pszennej
kulka świeżych drożdży wielkości małego włoskiego orzecha
75 ml wody
1/2 łyżeczki cukru
100g masła
1 żółtko (białko zostawić do posmarowania pierogów)
150 g serka homogenizowanego
1/2 łyżeczki soli

Z drożdży, wody, cukru i łyżeczki mąki zrobić zaczyn. Odczekać, aż zabąbelkuje.
W tym czasie do miski z mąką dodać sól, wymieszać. Zimne masło zetrzeć na tarce z dużymi otworami i wymieszać dokładnie z mąką. Zrobić dołek, włożyć serek, dodać żółtko i zaczyn drożdżowy. Wyrobić gładkie ciasto. Powinno mieć konsystencję lekkiego ciasta pierogowego (powinno dać się bez problemu w palcach rozpłaszczyć na placuszek). Dlatego ilość mąki jest orientacyjna. W razie potrzeby, jeżeli konsystencja jest nieodpowiednia, można dodać albo więcej serka albo dać mniej mąki . Ciasto zostawić pod przykryciem, żeby odpoczęło.

Nadzienie:

500g mielonego mięsa indyczego
2 duże, lub 3 mniejsze marchewki
2 duże pory
3-4 ząbki aromatycznego czosnku
masło
olej
sól i pieprz
4 czubate łyżki startego żółtego sera
2 czubate łyżki tartego parmezanu

Mięso obsmażyć do lekkiego zrumienienia na łyżce oleju. Przełożyć do miski. Marchewkę zetrzeć na tarce o dużych oczkach, pory pokroić w cienkie plasterki. Na patelni rozgrzać dwie łyżki masła, wsypać marchewkę i mieszając doprowadzić do lekkiego skarmelizowania. Dodać posiekany drobno czosnek, pory i jeszcze chwilę smażyć, mieszając, aż pory zwiędną a czosnek zacznie intensywnie pachnieć. Dodać mięso, wszystko wymieszać razem, doprawić pieprzem, solą. Odstawić, żeby trochę ostygło.
Połączyć z żółtym serem i parmezanem.

Z ciasta uformować wałek, kroić po kolei krążki z ciasta, rozpłaszczać w rękach i nadziewać.
Układać pod ścierką do wyrośnięcia. Smarować białkiem. Piec w 210 st do zrumienienia.

Komentarze

  1. Bardzo słonecznie u Ciebie! Przepis na pierogi zapisuję - też "chodzą" za mną od dawna, ale teraz już wiem, że nie ma przed nimi ucieczki!
    Pozdrowienia i słonecznych chwil życzę:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słoneczne pierogi ze słonecznej kuchni Lu.
    Piękny i smaczny widok!
    A tak w ogóle, to za mną ,drepczą' też od dawna.Godzina zero jest więc coraz bliżej...

    OdpowiedzUsuń
  3. rumiane księżyce.. cudne :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo bardzo bardzo podoba mi się kombinacja smaków w nadzieniu :)
    Tak sobie myślę Lu czy taki jeden pieróg byłby dobry na dzisiejsze śniadanie? :)
    Jak myślisz? :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Mniaaam, uwielbiam takie znane-nieznane smaki:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Anno-Mario, Amber, bo to są takie pierogi co za człowiekiem chodzą, tudzież drepczą :)))

    Asiejko, takie właśnie były.

    Poleczko, mam nadzieje, że się poczęstowałaś i zjadłaś pyszne śniadanie :)

    Olciaky, czas aby stały się znane, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiscie bardzo sloneczne! Zawsze lubilam takie krucho-drozdzowe wypieki :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Tort urodzinowy przysypany piaskiem ;)

Dziś będzie o tortach. Nie robię ich zbyt często, chociaż bardzo lubię. Najpierw było to raz, teraz dwa razy do roku. Żaden nie jest podobny do poprzedniego. Jakoś tak wyszło, że za każdym razem podejmuję kolejne wyzwania. Całymi tygodniami chodzę i obmyślam koncepcje. Czasem coś podpatrzę, czasem wpadnę na coś zupełnie sama. Ciekawe, kiedy skończą mi się pomysły ;) Tym razem piaskownica. Miało być prosto i łatwo. Do pewnego stopnia było. Chociaż mimo wszystko znów zagrzebałam się w przygotowaniach po uszy. Bo niby to tylko prostokątna forma i kilka detali, ale jednak. Wszystkie kremy, masy, przekładanie. Kilka niespodzianek po drodze, a jakże. Na przykład na czym ja ten tort położę, jak już go będę składać w całość. Jako, że mam tylko okrągłe patery, stanęło na szkle od antyramy, akurat w pasującym formacie :))) Najważniejsze i tak było to, że tort wywołał uśmiech, szczególnie na małych buziach. A i starszych już przyzwyczaiłam do tego, że ja to "zawsze coś wymyślę&quo

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka