Wiem jaki jest mój przepis na udane wakacje.
Morze, morze i jeszcze raz morze.
No niech będzie, że jeszcze odrobina piasku, trochę wiatru, ten słonawy zapach powietrza.
Nieważna jest za to pogoda (zazwyczaj, bo ulewne ekstrema są jednak trochę męczące;)).
Nawet czasem lepiej w kurtce i kapturze, niż na kocu, bo i pusto i wietrzniej i bardziej malowniczo.
Ledwo wyjechałam i już wiem, że za rok na pewno tam wrócę.
Znów już w kwietniu zacznę myśleć, w maju czekać, w czerwcu będę przytupywać z niecierpliwością, a w lipcu przez całe dwa tygodnie będę szczęśliwa w swoim miejscu na ziemi
A jaki jest przepis na udane, mimo, że miejskie, letnie popołudnie?
Najlepiej w towarzystwie pełnego brzucha i błogości na twarzy?
Nic prostszego :)
Wystarczy odrobina dobrych chęci, wizyta na ulubionym bazarku, gdzie piętrzą się uśmiechnięte warzywa, owoce i ...
grzyby :)
w tym żółtopomarańczowe kurki czyli pieprznik jadalny, bo właśnie o nich w tytule mowa :)
Należy przynieść do domu sporą ich garść, a nawet dwie (jeżeli to damskie garście;))
Potem to już tylko trzeba te kurki opłukać dokładnie pod bieżącą wodą.
Na patelni rozgrzać masło (całkiem sporo, kurki masło uwielbiają, biodra mniej, co z tego, czasem zaszaleć trzeba ;) drobno posiekać dorodną cebulę, zrumienić na maśle, dodać kurki i mieszać, aż do całkowitego odparowania płynu, doprawić sporą ilością świeżo mielonego pieprzu. Można zjeść już w tej postaci. I tak się najczęściej dzieje, jeżeli są to pierwsze kurki w sezonie.
Można też je ostudzić, połączyć z utartym twardym serem, np. Bursztyn (przyznaję, że ostatnio go promuję, bo bardzo nam posmakował). Jeżeli jeszcze przypadkiem jest w domu właśnie wyrośnięte ciasto chlebowe (lub dowolne słone drożdżowe, może być np na pizzę) to już w ogóle pełen "wypas".
Wystarczy wtedy rozwałkować placuszki, wielkość dowolna, rozłożyć na nich nadzienie, skleić, zostawić do wyrośnięcia i upiec na rumiano, najlepiej na rozgrzanym kamieniu.
Doznania zapachowe po dobraniu się do wnętrza takiego pieroga są niesamowite. Grzyby lekko podrasowane ostrością sera. Mhmmm.... Ale dla mnie i tak medal dostaje ciasto, w środku wilgotne i pachnące kurkami, na zewnątrz kruche i chrupiące.
Dochodzę do wniosku, że koniecznie muszę kupić kurki, ciekawe dlaczego??? :)))
No i są:) w ciekawej kieszonce - to musiało być pyszne! U mnie tez dziś był pieprznik:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z nad morza nad którym nie byłam całe wakacje...:( a do którego mam 5-6 minut...
To czemu tak zaniedbujesz nasze piękne morze.
OdpowiedzUsuńZawsze mi się wydawało, że gdybym mieszkała nad morzem to chodziłabym się z nim witać niemal codziennie ;) Tak serio to domyślam się, że to jest niewykonalne, chociażby przez codzienne zabieganie.
Pozdrawiam serdecznie
Lu, praca, życie, zmienność pogody - tak, jak mówisz - jak choćby dziś - był plan "wreszcie nad morze", ale popadało i.... co zrobisz..., a jak już znowu wyszło słonko, to była 17 i za chwilę wieczór, nawet nie opłacało się wychodzić - i tak to zawsze jest...
OdpowiedzUsuńKażdy tak mówi, że gdyby mieszkał to by chodził...;)
Śpij dobrze, zmykam:)
Lu ,ale opis , normalnie siedzę i przełykam ślinkę
OdpowiedzUsuńJa kocham i kurki i morze ,a kurki i morze ,a na dokładkę takie pierogi a'la pizza to bardzo bym chciała zjeść
Dawno nic tak mnie nie kusiło jak to twoje danie
Ala, no to się po prostu skuś i zrób :)))
OdpowiedzUsuńBo poczęstować Cię nawet wirtualnie już nie mogę.
Danie zmiótł wiatr historii, hi hi
Pozdrawiam Cię serdecznie.
No tak... zachwytu nad morzem może nie koniecznie podzielam. :D Pewnie byłoby inaczej, gdybym nie mieszkała tu gdzie mieszkam. ;-)
OdpowiedzUsuńAle co do kurek, to już insza inszość i w każdej postaci lubię straszliwie. :) Piękny! ba! przepiękny pieróg widzę i zazdrośnie przełykam ślinkę. :)
Witaj Małgosiu, miło Cię znów gościć :)
OdpowiedzUsuńJa morze uwielbiam, o każdej porze roku i od zawsze. Muszę chyba podziękować za to rodzicom, bo to oni zaszczepili to uczucie.
Kurki też uwielbiam, a pieróg cóż, nieskromnie stwierdzam, że był rzeczywiście trafiony w dziesiątkę:)
Ojej, prawie czułam ten zapach wydobywający się z pieroga. Uwielbiam kurki! Mimo, iż ostatnio jadłam wciąż czuję ich niedosyt.
OdpowiedzUsuńLu,ja też mam swoje miejsce nad polskim morzem.I tęsknie za nim...
OdpowiedzUsuńI masz rację,im chłodniej tym ciekawiej,mniej tłocznie. A ten zapach.Ach!
A pieprznik w takim wydaniu to raj dla podniebienia.Pyszności!
Ciekawego miejskiego życia.
Witaj u mnie Ivko.
OdpowiedzUsuńZapach był rzeczywiście nieziemski :)
Amber, cieszę się że jest nas trochę, takich, którzy niekoniecznie smażą się jak frytki tylko wolą włóczęgę wzdłuż brzegu, nawet w sztormiaku :)
Witaj,
OdpowiedzUsuńJakoś ostatnio się zaniedbałam w czytaniu Twojego bloga, a wszstko to przez... morze oczywiście :) Właśnie wróciliśmy z nad ciepłego morza. W Chorwacji nie ma tak pięknych plaż jak nasze, ale są urokliwe zatoczki. No i ta woda.... pięknie błekitna, przejrzysta i ciepła. Można w niej pływać (brak fal), leżeć i delektować się jakąś cudowną energią emanującą z tej surowej, a jednak pięknej przyrody. A nad Bałtyk najlepiej lubię jeżdźić w maju. Zaczyna być ciepło, a jednak mało ludzi. Cisza, spokój, jakaś taka powolność zakrada się do mojej duszy...
Pozdrawiam,
Dorota
Naprawdę kusi ten pieróg! Chyba muszę sobie jutro upiec. Morze i wrażenia w moim poście te same...
OdpowiedzUsuńDorotko, miło mi, że czytasz nadal i się nie zniechęcasz takimi długimi przerwami.
OdpowiedzUsuńChorwacja to moja miłość od pierwszego wejrzenia, zobaczymy, czy będzie mi dane tam wrócić.
An-no, byłam u Ciebie, rzeczywiście te same wrażenia, pozdrawiam :)
Zgadzam się w stu procentach :) Kurki- love!
OdpowiedzUsuń:)