No właśnie. Ostatnio jakoś mnie nie ma. W moim ostatnim poście... jeszcze zielono. Jak ten czas szybko zmienia dekoracje... Przecież całkiem niedawno była piękna jesień. Nasycona kolorami, szeleszcząca liśćmi, bezdeszczowa, słoneczna, ciesząca oko wszystkimi odcieniami beżu, brązu i żółci, z domieszką cegły i purpury. Powoli w tę energetyczną paletę wmieszało się coraz więcej stonowanych szarości, srebra, bieli, sinych mgielnych woali. Ja jeszcze kończę utylizować zapasy dyni z balkonu, w tym roku wyjątkowo obfite i różnorodne. Były i niepowtarzalne, eksperymentalne zupy i ciasta, pomarańczowe jak moja ulubiona Hokkaido. Było dyniowo - krewetkowe curry, były improwizowane makarony. Tymczasem nagle zastał mnie grudzień, sama nie wiem jak to się mogło stać. Uświadomiłam sobie właśnie, że już tylko, to prawda, to już zaledwie trzy tygodnie do świąt. Faktycznie w kuchni coraz częściej sięgam po orzechy i suszone owoce. W szufladach niepostrzeżenie pojawiły się zapasy cyna...
... krętą ścieżką śladami smaków, zapachów, wrażeń, wspomnień, choćby mgnień... bo warto je zatrzymać