Przejdź do głównej zawartości

Jesienna zmienność nastroju cz.1


Jesienią właśnie tak to jest, że nudzić się nie sposób.
Pełna zmienność.
Raz płowość, szarość, z domieszką rdzy, podlana wodą, czasem pokropiona.
Dzisiaj na przekór temu co za oknem nie o tym.
Dzisiaj o tym, że innym znów razem złote refleksy, szelest pod stopami i prawdziwy barwny festyn.
Bo tak to jest, że kiedy zaświeci słońce, powieje ciepłem, wyciągam lżejszy sweter (teraz to już bardziej płaszcz), odkopuję ciemne okulary (albo i nie i wtedy marszczę nos) i biegnę łapać ostatnie nitki babiego lata.


Nad rzeką piaszczyste przestrzenie.
W gąszczu zarośli świeci ostatni żółty kwiatek. Odszukuję w chaszczach niesamowicie słodkie jeżyny.



W parku na zmianę wącham resztki późnych kwiatów i zbieram kolorowe liście.



W domu otwieram szeroko okna i zabieram na balkon kubek kawy.
Albo tylko uchylam i obserwuję przepływające po niebie balony. No dobrze, zdarzyło się raz, ale też się liczy, prawda?


W kuchni też trzymam się w takie dni letnich smaków. I kolorów. A co się do tego lepiej nadaje, niż cukinia?
Świeży, delikatny smak, nasycona, optymistyczna zieleń. I mnóstwo, mnóstwo możliwości. Cóż, nadal ją kocham :)
Dzisiaj w ekspresowej poprzedszkolnej odsłonie, kiedy trzeba dość szybko wyczarować coś z (no prawie) niczego:)

Rozgrzewam piekarnik, w tym czasie kroje cukinię (albo i dwie) na cienkie i długie plastry.
Obsmażam je po kolei na patelni grillowej. Potem mieszam w misce z posiekanym drobno ząbkiem czosnku.
Ciasto francuskie rozwijam na blasze, robię mały rant i podpiekam przez kilka minut.
W tym czasie ono się podstępnie straszliwie napusza, ale pacyfikuję je bez litości widelcem.
Na tarce o grubych oczkach ścieram śmietankowy ser koryciński.

Drapuję to wszystko na cieście, posypuję solą i pieprzem.
Zapiekam.
Do zrumienienia ciasta i roztopienia sera.
I już.

Potem tylko jeszcze bardzo się spieszę, żeby zatrzymać chwilę.
Nie łatwo, oj nie łatwo.
Te dwie fotografie dzieli tylko moment :)

Komentarze

  1. Lu! Pięknie to wszystko jesiennie pokazałaś!
    I wcale się nie dziwię, że ostatnie zdjęcia właśnie tak wygląda;)
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  2. Lu na Twoich zdjęciach jesień wygląda jak środek lata :)
    Przymykam oczy na kolorowe liście ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jesteś, Lu:) Taka jeszcze letnia i... do twarzy Ci z tymi okularami;). U mnie tez jeszcze mnóstwo kolorów...

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny opis Lu:) Aż mi się ciepło na sercu zrobiło. Nie wiedziałam, że nad "tą rzeką" można znaleźć jeżyny i w dodatku słodki, to miło:) A u mnie też pojawiły się jeżyny:) Pozdrawiam Cię ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  5. Lu jak fajne ciebie czytać i oglądać twoje zdjecia , bardzo nastrojowe
    a taka tarta mniam , prosta i mniam , wiem bo takie podobne tez robię :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny, zwłaszcza, że dawno mnie tu nie było. Tym bardziej mi miło, że tak licznie się tu wpisałyście.
    Aż mi się buzia śmieje.

    Anno też się nie dziwię że top ostatnie zdjęcie taki puste, sama się do tego przyczyniłam;

    Poleczko, dzięki, jakoś tak mam że kurczowo trzymam sie letnich kolorów tak w szafie jak i wokół siebie.

    Ewelajno, Wiem, że u Ciebie kolorowo, bywam regularnie chociaż po cichutku.

    Agnieszko, nad Wisłą można znaleźć wiele ciekawostek, trzeba się tylko trochę poprzedzierać przez krzaczory ale warto :)

    Angie, dziękuje pięknie i zapraszam ponownie.

    Alu, kochana przytulam Cię, mogę?

    OdpowiedzUsuń
  7. Co za jesienne nastroje!
    Tak lubię.
    Ja nudzę się jedynie zimą,kiedy brak kolorów za oknem...
    A smaki takie mi bliskie.
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  8. U mnie taka tarta też by długo nie postała ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo