Przejdź do głównej zawartości

Wyprawa w nieznane

 


Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody.

Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu".

Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków.

Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,  bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty.

Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zaskoczenia. Poznawać z plecakiem czy walizką, gnać, żeby się nasycić, maksymalizując liczbę doznań w jednostce czasu. Owszem, wracałam do niektórych miejsc, ale wydawało mi się, że robię to dla dzieci. Żeby miały pewną stałość i powtarzalność, tak jak Wesoły Ryjek.

Niepostrzeżenie, wraz z upływem czasu dotarło do mnie, że to właśnie JA bardzo lubię wracać.

Potrzebuję wypraw, które koją zmysły. Wyjmując z codzienności, nie powodują stresu. Miejsc, do których jadę ze spokojem w sercu i moszczę się wygodnie w swojej strefie komfortu. Okazuje się, że najlepiej mi z „tym nieznanym, co w zeszłym tygodniu''.

Widok oswojonych, bo znanych już szczytów, zmieniających kolory wraz z porami dnia. Deptanie po obwąchanych ścieżkach: chodzenie na spacery „tam gdzie ostatnio". Jedzenie w znanych, przyjaznych miejscach. Zauważenie pięknego kadru, no dobrze, w moim przypadku nawet wielu kadrów. Zwykła śnieżna biel , skrzące się drobinki, drzewa poubierane w miękkie puchowe kożuszki.  Skupienie na powtarzalnym dokładaniu do kominka. Picie herbaty, czytanie.

Wszystko to bardzo ułatwia ćwiczenie uważności. Odcięcie od nadmiaru bodźców pozwala skupić się na detalu. Codzienna rutyna i trasa dom-praca-dom nie stępiają zmysłów. Nawet siedzenie na tarasie i gapienie w przestrzeń nabiera wagi.

Chłonę jak gąbka. Czuję, jak moje ciało odpuszcza, rozluźnia niewidzialny gorset stresu. Jestem i to wystarcza.

Moje cudowne, jedyne Bieszczady kocham Was. Mój mały domku, z widokiem na połoniny, tęsknię za Tobą bardzo. Mam cichą nadzieję, że jednak tej zimy Was odwiedzę.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo