Przejdź do głównej zawartości

Weekendowa Piekarnia #57, część 2

Miałam przygotować tylko jedną z propozycji , jakimi uraczyła nas Tilianara. Jednak zachęcona pysznymi zdjęciami na blogu Margot, złamałam swoje postanowienie o nie pieczeniu tej brioszki.
Jest zupełnie inna od ciast drożdżowych, jakie robię zazwyczaj. Puszysta, lekko pomarańczowa, lekko słona (jak dla mnie odrobinę zbyt słona). Ma dla mnie zaletę najważniejszą. Przy dzieleniu bułeczki powstają długie pasma, takie wąsate drożdżowe to jest to :) 

Brioche z jogurtem i wodą pomarańczową

Składniki (za blogiem Liski)

80 ml mleka
1 jajko, lekko roztrzepane
50 g jogurtu
2 łyżki wody z kwiatów pomarańczy (dałam kilka kropli aromatu pomarańczowego)
1 łyżeczka soku z cytryny (zwykle pomijam, ale czasem dodaję skórkę pomarańczową)
20 g cukru (zwykle daję brązowy) + cukier waniliowy (ja daję kilka łyżek domowego, lub dodaję więcej cukru i dolewam chlust ekstraktu)
1/2 łyżeczki soli
20 g masła, roztopionego
350 g mąki pszennej typ 450
1 łyżeczka drożdży instant

Przygotowanie (moje własne, bo nie posiadam maszyny):
W misce wymieszałam wszystkie mokre składniki, drożdże, sól i cukier. Dodałam 1/3 mąki i wymieszałam łyżką na jednolitą masę. Potem wrobiłam resztę mąki i zagniotłam gładkie, lekkie ciasto. Odstawiłam do wyrośnięcia na ok. 1 godzinę. Potem wyłożyłam ciasto na stolnicę, rozpłaszczyłam, podzieliłam na osiem części. Uformowałam kulki, każdą posmarowałam roztopionym masłem. Ułożyłam w keksówce i zostawiłam do ponownego wyrośnięcia. Posmarowałam lekko białkiem. Piekłam do zrumienienia i suchego patyczka.

Komentarze

  1. Lu , jak dobrze ,że dałaś się namówić na brioszke
    jest na co popatrzeć , oj jest , widać jaka puszysta, delikatna
    p.s a to pierwsze zdjęcie prześliczne , tak jakoś ładnie te bułeczki w kesówce siedzą , takie grzeczne

    OdpowiedzUsuń
  2. A idźcie sobie wszystkie razem z Waszymi brioszkami :)))) Jestem taaaaka leniwa i mi się nie chciało, a teraz mi język ucieka...
    ech..
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Margot nie żałuję, oj nie:) Puszysta jest bardzo i miękka jak poduszeczka.

    Polko, nic straconego, jak przgonisz lenia zawsze możesz upiec :) a potem pięknie sfocić :)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Lu, brioszka wyglada cudnie! Delikatnie i puchato, idealnie wrecz :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Bea, piecz, piecz, bo jest pyszna :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Mmmm, ślinka leci na jej widok :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję Wam za komplementy. Zaczynam żałować, że jej już nie ma :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Grzeczna ta brioszka, tak ładnie w rządku równiutko się ułożyła ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. To tylko pozory, mocno sie przepychały walcząc o miejsce ;)))

    OdpowiedzUsuń
  10. No popatrz! A sprawiają wrażenie takich spokojnych ;))

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeden kawałeczek rezerwuję dla mnie! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Wygląda tak smakowicie, po prostu poezja:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Agnieszko dziękuję za odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo