Przejdź do głównej zawartości

Domowy makaron


Miało być owocowo. Miało być na słodko.
No i nie jest :)
Tamten temat nie ucieknie.
Dzisiaj muszę o czymś innym. Po prostu muszę.

To pewnie znów wpływ niedzieli. Nie mogło być tak zwyczajnie.
Nic to, że ostatnio jakoś nie mam głowy do kuchennych nowości i wzlotów.
Nadal zdarza się, jak dziś, że coś mną zawładnie.
Sos na bazie pomidorów był już właściwie gotowy kiedy posłuchałam wewnętrznych podszeptów i ... 


W misce wylądowało 300 g mąki, 3 prawdziwie ekologiczne jajka, z naprawdę zółtymi żółtkami.
To w zasadzie powinno być już wszystko, ale przyznam się.
Dodałam 2 łyżki stołowe wody.
Tak dla własnego komfortu.
Żeby zagniatanie ciasta nie zamieniło się w zapasy.


Wyrabianie to świetny relaks, taki dla mózgu.
Porządkuje myśli, pozwala skupić się na rytmie prostych powtarzalnych ruchów dłoni.
Bezładna mieszanina zamienia się powoli w gładką, złocistą kulę.
Po przekrojeniu wyłania się niezliczona ilość bardzo drobnych dziurek.
Chyba to znak, że wyrabiałam z pasją ;)

Później zaczyna się prawdziwa walka.
Z ciastem makaronowym już tak jest, że wałkuje się ciężko.
Bo jest jak guma. Wraca spod wałka i wraca.
Tylko, że to kwestia determinacji. Wreszcie się poddaje i zaczyna współpracować.



Potem jest już tylko łatwiej, z górki.
Wystarczy omączone placki zrolować, pokroić na dowolnej szerokości ślimaczki.
Zanurzyć w nie palce i lekko podrzucając, rozwinąć długaaaśne makaronowe wstęgi.


Lubię wygląd świeżych domowych wstążek.
Takich surowych właśnie.
Przyprószonych bielą mąki, długich, lekko nierównych (bo równe to kroiła kiedyś tylko moja babcia).
W tym po części tkwi urok całej tej zabawy.
To nie mają być kluski jak z fabryki.
Bo takie to mamy na co dzień. W wielkim wyborze kształtów.


Po ugotowaniu już tylko skrapiam gorące odrobiną oliwy i mieszam.
A one tak cudnie wtedy szeleszczą.
Nie są gładkie. Takie lekko "kostropate". Jędrne.
Wszyscy podkradamy je z talerzy, "na sucho".
Moje dzieci najchętniej pozostałyby przy takiej właśnie wersji.


Pozostało już tylko ożywić talerze odrobiną koloru.
Nie oszukujmy się, sos, który miał być głównym bohaterem tego obiadu, jakoś tak nagle zmienił się w zaledwie dodatek. Bardzo smaczny ale jednak :)))


Komentarze

  1. wygląda smakowicie, dawno nie jadłam domowego makaronu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Agea, a domowy makaron to naprawdę całkowicie inna jakość, polecam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lu , bo domowy makaron jest jak narkotyk , porcję człowiek zje , odsapnie i na nowo go chce jeść :D
    a zdjęcia z produkcji normalnie rewelacja

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś mistrzynią! mistrzynią cierpliwości. Mi przy makaronie zawsze jej brakuje. Makaron wygląda cudownie i to za mało powiedziane. Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  5. Produkcja makaronu wspaniala! Mistrzowskie wykonanie. Musze kiedys sprobowac sama zrobic makaron. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Taki swiezy, domowy makaron jest przepyszny! Moja babcia kroila zawsze taki super-cienki, nikt nie potrafil zrobic go tak jak ona. A teraz naprawde niewielu osobom chce sie go robic w domu, dobrze, ze babcia juz tego nie widzi... ;)

    Pozdrawiam!

    PS. Jak sie sprawuje nowy aparat? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam :) Każda zupa nabiera charakteru z domowym makaronem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo