Przejdź do głównej zawartości

Gdy chłód różowi policzki, czyli jesiennych nastrojów cz. 2


Krajobraz za oknem powoli się zmienia.

Płowieje.

Nasycone wcześniej barwy łagodnieją, coraz więcej w nich brązu, beżu i wszelkiego rodzaju szarości.


Niby jeszcze gdzieniegdzie zielono, niby wciąż w krzaczorach znajdujemy ostatnie jeżyny.
Smaczne, że hej, taki skoncentrowany smak minionego lata.


Tylko, że jest jakoś inaczej.
Wiatr smaga policzki.
Coraz częściej wylegiwanie się w słońcu zastępuje energiczny marsz.
Ciemne okulary spoczęły w szufladzie.
Zamiast nich pojawiły się ogrzewacze, szalik i rękawiczki.
I kurtka już jakby cieplejsza, najchętniej na polarze.
Jedno się nie zmieniło.
Ochota na przygodę, na wyjście z domu, póki jeszcze się da.
Chęć, by łapać ostatnie ciepłe promienie, a kiedy ich brak, ogrzać zmarznięte ręce przy ognisku.

Banalne to, ale ogień ma magiczną moc przyciągania.
Można się zapatrzeć na długie minuty, pewnie nawet godziny, gdyby nie chłód skradający się za plecami.


Kiedy byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie, że żarzące się drewno to stosy klejnotów, mieniące się i mamiące nieodpartym urokiem.
Warto sobie czasem tak po prostu, zatrzymać się na chwilę, popatrzeć na ogień, powspominać.
Przyznaję, upiekłam też kiełbaskę, schrupałam grzankę z chleba.
Nawdychałam się dymu i usmarowałam ręce popiołem.


A po powrocie?
Koniecznie kubek gorącej, karmelowej herbaty i owsiane ciastko.
Baaardzo chrrrrupiące.
Na pewno nie jedno :)))


Chrupiące owsiane ciasteczka
przepis z blogu Moje wypieki
cytuję dosłownie, bo i przepis doskonały

Składniki na około 35 ciastek:

200 g miękkiego masła 
1 szklanka drobnego cukru do wypieków (dodałam 3/4 szklanki) 
1/4 szklanki ciemnego brązowego cukru 
1 duże jajko 
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii 
1 szklanka mąki pszennej 
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia 
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej 
szczypta soli 
2,5 szklanki płatków owsianych (najlepiej górskich)

Masło utrzeć (zmiksować) na puch, pod koniec wsypując biały cukier i dalej miksując. Dodać cukier brązowy i zmiksować. Dodać jajko i zmiksować. Wsypać pozostałe składniki na jeden raz i zmiksować.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Z ciasta robić kulki wielkości orzecha włoskiego (lub większe, wedle uznania), spłaszczyć je łyżką. Układać na blaszce z sporych odstępach. Piec w temperaturze 180ºC przez około 15 - 17 minut do lekkiego zbrązowienia. Chwilę odczekać przed zdjęciem z blachy, potem studzić na kratce.

Bardzo rosną na boki, trzeba luźno układać je na blasze. 
Smakują za to ...
Co ja będę gadać, trzeba samemu spróbować.
Co jest tak proste jak sam przepis :)


Komentarze

  1. Piękne zdjęcia...a ciasteczka owsiane...mniam

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz Lu,nie lubię płowiejącego krajobrazu.
    Bo zaraz będą gołe drzewa...
    Ogień taki prawdziwy kocham.Ogrzać się przy nim po jesiennym spacerze jest tak przyjemnie.
    Ciasteczka koniecznie.Zwłaszcza takie pyszne!
    Pięknych nastrojów Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne i energetyczne zdjęcia ognia...idealne na chłodny wieczór z kubkiem gorącej czekolady i przytulnym kocem :)
    Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciastka super, ale też i bardzo ten słój na ciacha mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  5. Angie, dziękuję i pozdrawiam;

    Amber, a ja lubię, bo jest taki spokojny i utkany z tysiąca niuansów barwnych;

    Cynthia, dziękuję bardzo za odwiedziny. Faktycznie wieczór z kubkiem parującej zawartości jest bardzo kuszący ale na to przyjdzie jeszcze czas, długie zimowe wieczory przed nami.

    Dragonfly, słój upolowany dawno temu ale i mój entuzjazm dla niego nie słabnie, mimo upływu lat.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lu, bo ten czas to takie oczekiwanie na zię... Ale jest jeszcze tyle pozytywów w tych kolorach i dzisiejszy ciepły wieczór - niezwykle ciepły, który wywoływał mnóstwo pozytywnych i nadziejnych uczuć w moim sercu...
    Ognisko - zazdroszczę! Zapachów i widoku... - bardo , a później tych ciasteczek! Piękny mieliście czas:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Gode billeder.
    Hvor er der smukt.
    Tak for kigget.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo