Przejdź do głównej zawartości

Zimowe ładowanie akumulatorów.


Tegoroczna zima nie jest dla mojej duszy zbyt łaskawa.
Nie chcę się nad tym jakoś specjalnie rozwodzić, smucić i narzekać.
Chociaż z drugiej strony nawet moja aktywność na blogu świadczy o tym, jak bardzo "mi się nie chce".

Teraz i tak jest coraz lepiej.
Lepiej, od kiedy biel złagodziła krajobraz, przyozdobiła wszechobecną buroszarość.

Rześkie powietrze, szczypiące policzki, słońce świecące prosto w twarz, wszystko to jakoś pomaga w podjęciu decyzji i wyjściu na spacer, chociażby w weekend.

No i ten coraz dłuższy dzień, świt już wstaje, kiedy jadę do pracy, purpurowe słońce zachodzi, kiedy z dziećmi wracam z przedszkola.


Mróz przygonił na balkon większą niż zwykle liczbę skrzydlatych stołowników. Ich odwaga rośnie wraz ze spadkiem temperatury. Już nawet dają się fotografować.
Zastanawiam się, obserwując je, jak takie maleńkie ciałko jest się w stanie ogrzać w ekstremalny mróz. Drżę za szybą.
Jedyne, co mogę, to sypać i sypać, słonecznik, dynia (to chyba największy przysmak), kulki z kaszy jaglanej ze smalcem.


W domu nadal najbardziej pożądana (choć nie zawsze dostępna) lokalizacja to kanapa, ciepły koc i futrzane kapcie.
Kubek gorącej, karmelowej herbaty, albo kawa z miodem i cynamonem.

W ramach doładowania akumulatorów, nasycenia oczu, sałatka w zupełnie nie zimowych kolorach.
W sam raz na śniadanie, kiedy nikt nie spieszy się do pracy i wszyscy mogą razem usiąść przy stole.


Kolorowa sałatka na zimowe smutki
4 porcje śniadaniowe
 

1 duży brokuł, najlepiej świeży, ale mrożone też mogą być (wtedy cała paczka).
opakowanie zimowych sałat (endywia, roszponka, radicchio)
pomidorki koktajlowe (truskawkowe), jako jedyne zima smakują jak pomidory ;)
4 jajka
majonez
jogurt
zioła wg uznania
ew. czosnek, odrobina musztardy


Brokuły podzielić na różyczki, ugotować na parze na chrupiąco, zahartować przez chwilę w lodowatej wodzie, osuszyć.
Jajka ugotować na półtwardo.
Sałaty rozłożyć na półmisku.
Na sałacie rozłożyć brokuły, na nich pokrojone w ćwiartki pomidorki koktajlowe.
Na wierzchu ułożyć jeszcze gorące, pokrojone w ćwiartki jajka, uważając na półpłynne żółtko. Posypać delikatnie solą i pieprzem.
Przygotować sos z majonezu, jogurtu, ziół, albo wersję z czosnkiem i musztardą.
Polać sałatkę.
Albo najpierw nie polewać, tylko rozkoszować się kolorami.
Kiedy oczy się nasycą, można pomyśleć o jedzeniu :)

Komentarze

  1. wygląda pięknie, kolorowo i niezwykle apetycznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. pomidory zima, na takie mrozy?..oj nie jest to najlepszy pomysl!!!...no ale wolnosc....w wlasnym domku!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za komentarze.
    Cieszę się, że czasem ktoś tutaj zostawia swój ślad.

    Drogi Anonimie, chyba nie przeczytałeś do końca tego postu. Gdybyś przeczytał, wierzę, że Twój komentarz nie byłby taki jak powyżej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Masz racje Lu, czasami faktycznie dopada nas takie 'niechcenie', a zima czy jesienia chyba jednak czesciej niz wiosna i latem. Dlatego trzeba przywolac slonce, przynajmniej na talerzu :)

    Usciski!

    I milego (lepszego ;)) dnia zycze :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakie piękne sikorki! A jaka zachęcająca sałatka. Rewelacja. Już wiem co dziś będzie na kolację. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo