Przejdź do głównej zawartości

Ciasto bananowe na pożegnanie sezonu

Lubicie banany?

Moja odpowiedź na takie pytanie nieodmiennie jest taka sama.
Banany uwielbiam.
Od zawsze.
Od wtedy, kiedy były prawdziwym rarytasem.
Przecież w zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa pojawiały się w sklepach tylko czasami i nie były wcale takim częstym widokiem, jak teraz.

Lubię banany jedzone tak po prostu, no dobrze, czasem polane strużką płynnego miodu.
Lubię też banany w ciastach. Niektórzy nazywają je chlebkami.
Nadają im charakterystycznego aromatu i lepkiej wilgotności.
Nie szukam też sposobu za niebananowy smak bananowego ciasta ;)
Bardzo odpowiada mi zapach domu podczas pieczenia takiego bananowego chleba.
To jeden z takich moich comfort food. W końcu to taki wypiek z cyklu miska z sypkimi, miska z mokrymi, łyżka i po krzyku.
Po dodaniu odrobiny czekolady albo orzechów, albo najlepiej i tego i tego, powstaje jedno z moich ulubionych ciast kończącego się właśnie zimowego (no i wczesnowiosennego) sezonu.
No właśnie, bo najlepszy czas dla wszystkich tych bakaliowych, bananowych, brownies, no i wszelkich orzechowych i piernikowych wypieków właśnie mija.

Tuż za rogiem za to czai się całkiem nowy czas. Sezon rabarbaru, potem truskawek, malin, borówek, pierwszych papierówek i innych sezonowych, kolorowych i soczystych świeżości.

Póki co za oknem granatowe niebo i taki mniej więcej widok. Zieleń bezczelna, wdziera się nawet do zdjęcia, którego bohaterkami miały być krople, przepraszam strugi ;)
I przyznaję, jakoś niespecjalnie mnie martwi ten festiwal rozkręcającej się coraz szybciej zieleni.


W domu za to aromatyczny chlebek bananowy, bo jeszcze go na blogu nie było, mimo, że dość często gości w moim domu, zwłaszcza kiedy w spiżarni leży zbyt duża ilość nakrapianych bananów.

Podstawą przepisu jest ten przepis na blogu Liski
Z czasem jednak zaczęłam go modyfikować, dodawać, piec na jednej nodze, mieszać w lewo zamiast w prawo, jak to wiedźma ;)
Wyszło z tego "coś" mojego, proporcje są mocno orientacyjne ale to ciasto raczej nie może się nie udać.

Bananowiec

4 dojrzałe, nakrapiane banany (nie olbrzymy i nie maluchy) 
2 duże jajka  
3/4 szkl brązowego cukru
1/2 szklanki stopionego masła
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
1 szklanka mąki
1 szklanka mielonych orzechów laskowych (albo drobno posiekanych)
1 tabliczka gorzkiej czekolady, posiekana w drobną kostkę.
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia



W jednej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia, orzechami i czekoladą.
W drugiej rozbić widelcem jajka z cukrem i ekstraktem waniliowym, połączyć z ugniecionymi widelcem bananami i stopionym masłem.
Połączyć suche składniki z mokrymi, wyłożyć do dwóch keksówek i piec w 180 stopniach, aż ciasto urośnie, pęknie i się pięknie zrumieni. Można też użyć patyczka dla sprawdzenia.
Polecam całkowicie ostudzić przed krojeniem, chociaż ciężko wytrzymać, to fakt :)




I jeszcze jedno na koniec.
Dobrze jest wrócić.
Dobrze dostać "kopniaka" na rozpęd w postaci stwierdzenia podszytego żalem:
"Zaglądam, a tam znowu nic, a już się przyzwyczaiłem"


To ja się już może bardziej postaram.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich zaglądaczy :)

Komentarze

  1. ja tez lubię banany , choć wole przetworzone niż surowe , ja jako dziecko ,,gierkowe " w wczesnym dzieciństwie dostawałam banany od wujka co przywoził je z Śląska (moja siostra je mi wycyganiła prawie cały mój przydział obiecując trele morele jakieś , starsza , mądrzejsza była i alcia oddawała:D), no potem jednak i na Śląsku jakiś czas nie było :)
    a ciasta bananowe uwielbiam(marchewkowe też:D) i mam cała kolekcję przepisów,a dziś doszedł przepis Lu, bardzo fajny bo banany i orzechy laskowe brzmi cudownie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ala naprawdę nie wiem czym ja sobie zasłużyłam na taką moc pozytywnych fluidów od Ciebie.
    Po prostu Cię teraz uściskuję i już nie kłapię dziobem po próżnicy, bo co tu dodać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lu*, ja po prostu ciebie bardzo ,ale to bardzo lubię , chyba to widać*,a po za tym lubię twój blog bo jest taki normalny , ciepły , ciekawy i te torty co zapierają dech w mej piersi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buziaki.
      Z tortami to jest ciężko, bo wpadłam w spiralę kolejnych i każdy musi być inny od poprzedniego i każdy w dodatku w całości zjadliwy, nie cierpię gotowych mas plastycznych bo straszliwie są chemiczne.
      No i zarywam noce i pomstuję za każdym razem i sobie obiecuję że to już ostatni raz, a potem, ech szkoda gadać, w każdym razie czerwcowy tort Zuzi mam już przemyślany w 100% :)))

      Usuń
    2. to ja bardzo czekam na ten czerwcowy Zuzi , coś czuje ,że następny mercedes wśród tortów

      Usuń
  4. ♫♫°º
    Olá, amiga!
    Passei para conhecer o seu blog.
    Amei... a banana é uma fruta nativa do meu país.
    Todo quintal tem uma bananeira.
    É tão bom ver uma receita deliciosa dessa!...
    Amei o seu blog porque é muito alegre e agradável.
    Boa continuação da semana!
    Beijinhos.
    Brasil.
    °º✿
    º° ✿¸.•°❤

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja wciaz szukam niebananowego smaku... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bea, a skąd wiedziałaś, że to o Tobie? ;)))))
      Buziaki wiosenne.

      Usuń
    2. No tak sie domyslilam, ze to o mnie ta szpileczka ;))

      Usuń
    3. Eee tam zaraz szpileczka, po prostu tak jakoś zapamiętałam, charakterystyczna jesteś, to dobrze :)

      Usuń
    4. Charakterystyczna tudziez dziwaczna :D

      Usuń
  6. Ja nie lubie bananów i "wyrobów" bananowych ale zwróciłam uwagę na to ciasto bo podoba mi sie pomysł z tymi kawałkami czekolady!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zamiast bananów proponuję pokrojone w kostkę gruszki, a do samego ciasta, w ramach dodania wilgoci np 1/2 szklanki maślanki.
      Będzie niebananowe, a równie dobre.

      Usuń
  7. Ciacho ma idealną strukturę, pięknie się prezentuje!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo