Przejdź do głównej zawartości

Trzy tortowe wspomnienia

Niech będą tutaj.
Żeby nie szukać wśród mnogości zatrzymanych rodzinnych chwil.
Trochę z kronikarskiego obowiązku.
Bo sie ostatnio do fotografii nie przykładam.
Za dużo wokół się dzieje.
Kolorowo i dynamicznie.
Po prostu jestem wewnątrz tych chwil, nie ukryta za aparatem.

Zeszłoroczny basen, z fascynacji początkami pływania.
Jak zwykle u mnie nie obyło się bez "drobnych" wpadek.
Jak przystało na  poważny akwen, galaretka naprawdę płynęła,
"jak prawdziwa woda" jak sceptycznie nieco powiedziała solenizantka.


Tegoroczny koszyk.
Na życzenie.
Koniecznie z kurczaczkiem.
Bo urodziny były dokładnie w niedzielę wielkanocną.
Jajka z kruchego ciasta, puste w środku, jak najbardziej jadalne.
Za to wnętrze z czekoladowego biszkoptu, z kremem mascarpone i domową frużeliną wiśniową.



No i najprostszy błotny tort.
Wiem, mnóstwo osób go robiło, widziałam bardzo wiele wersji.
Cóż z tego, skoro Zuzia zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
Bo Zuzia, o czym sama doskonale wie, najbardziej uwielbia "p-a-s-k-u-d-z-i-ć" :))))
Dostała więc osiem różowych świnek na 8 lat.
W środku, a jakże czekoladowy biszkopt i mus ze świeżymi malinami.


Komentarze

  1. Cudne torty!
    Cieszę się,że się pokazałaś...
    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również pozdrawiam i dziękuję, że o mnie pamiętasz.
      Bardzo to miłe.

      Usuń
  2. Wszelki duch...!!! Przetarlam oczy by upewnic sie, ze to jednak wpis u Ciebie! Milo Cie znow tu 'widziec' :)
    Te trzy torty zdecydowanie zasluguja na notke 'ku pamieci'; jak zwykle podziwiam za pomysly oraz za samo swietne wykonanie :)
    Pozdrawiam serdecznie Lu! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bea... nie wiem co napisać, na razie to taki trochę nieśmiały ruch.
      Jakoś ciężko się wraca.
      Całuję i dziękuję za wpis :)

      Usuń
    2. Masz racje - nie zawsze latwo sie wraca... i czasami trzeba sie 'zmusic' do pisania ;)
      Milej niedzieli!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo