Przejdź do głównej zawartości

Migdały i maliny. Linzentorte


Zawsze długo zbieram świąteczne inspiracje, szperam, szukam, węszę. Potem czas jakoś strasznie przyspiesza i okazuje się, że przygotowuję na Święta to co zwykle. Stare sprawdzone rodzinne przepisy. W tym roku było praktycznie bez przygotowań świątecznych, bo grypa skutecznie podcięła mi skrzydła. Dlatego dopiero teraz, spokojnie mogę zabrać się za sprawdzanie niektórych, szczególnie mnie "prześladujących" przepisów.

Najpierw trafiłam na świąteczne wydanie Living. Znalazłam w nim urocze zdjęcie gwiazdkowej tarty. No i po prostu zakochałam się bez pamięci. Rubinowe malinowe gwiazdki, wycięte w piernikowym cieście zaczęły za mną"chodzić" ;) Zajrzałam też do przepisów na klasyczny linzentorte, gdzie wierzch to ułożone w kratkę paski z ciasta..
Potem przyszła refleksja, że dość już pierniczków i pierników (o makowcu nie wspomnę), czas zrobić ciasto które zje też mój mąż :). Musiałam z żalem wyrzucić z ciasta korzenne przyprawy. Okazało się, że dzięki temu na pierwszy plan wybił się aromat migdałów i zapach dżemu malinowego.


Linzentorte
Przepis to moja własna interpretacja różnych internetowych przepisów, z żadnego nie wynika jakoś bezpośrednio. W oryginalnej wersji do ciasta dodaje się cynamon i goździki czasem też kakao, ja ze zrozumiałych ;) względów musiałam je pominąć.

250 g mielonych migdałów
(u mnie to była gotowa mąka migdałowa)
250 g mąki
200 g cukru
(z powodzeniem można zredukować do 150 g )
cukier waniliowy
1 jajko
1 żółtko
1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 - 3 łyżki wiśniówki
słoik konfitury malinowej
(najlepiej takiej tradycyjnej, bez zgęstników i innych polepszaczy, bo popłynie)
bułka tarta do posypania
1 żółtko do smarowania


Wszystkie sypkie składniki wymieszać w misce, dodać wiśniówkę, 1 jajko i 1 żółtko, wyrobić gładkie ciasto.
Wstawić na ok godzinę do lodówki.
Po tym czasie 2/3 ciasta rozwałkować na koło i wylepić formę do tarty, wstawić z powrotem do lodówki. Resztę ciasta rozwałkować na papierze do pieczenia. Wyciąć gwiazdki i razem z papierem przenieść do lodówki. Schłodzić przez kolejne 1/2 godziny.
Spód tarty wysypać bułką tartą, wyłożyć konfiturę malinową i delikatnie rozprowadzić.
Przykryć wyjętym z lodówki, przeniesionym na wałku plackiem z wyciętymi gwiazdkami. Dokładnie zlepić brzegi tarty i odciąć nożem nadmiar ciasta.
Posmarować ciasto żółtkiem. Piec w 200 stopniach przez ok 30-40 min.
Tarta jest bardzo słodka, da się jej zjeść zaledwie kawałek ale do gorzkiej kawy smakuje wręcz wyśmienicie.

Można też wykorzystać wycięte gwiazdki i odcięte brzegi ciasta do zrobienia pysznych chrupiących ciasteczek. W sam raz do popołudniowej herbaty.


Komentarze

  1. Śliczne gwiazdki Czarodziejko Lu :)
    Wiesz ja miałam zrobić wpis o pierniczkach, ale na razie koniec. Już dosyć :) Ale z chęcią wymieniłabym się na kawałek tarty :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poleczko, bardzo mi miło, tarta mknie do Ciebie zatem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. oj jaka świąteczna tarta , śliczna bez dwóch zdań, zjadłabym taką z wielką ochotą

    OdpowiedzUsuń
  4. Margot świąteczna to fakt, początek stycznia to jeszcze Świąteczny czas, poza tym będzie dodatkowa inspiracja przed następnymi świętami.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tez mnie ta tarta u Marthy urzekla :) Ale niestety nie starczylo juz na nia czasu (i miejsca w zoladkach ;)).
    Slicznie wyglada w Twoim wydaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bea, ale w Marthy wykonaniu to ona jest aż nierealnie regularna, żadnych pofałdowań, żadnych wybrzuszeń. Moja za to ma wszystko powyższe :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja nic powyzszego nie widze; na pierwszym zdjeciu Twoja tarta wyglada dokladnie tak jak u Marthy. Koniec kropka :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Cóż za zdecydowana kobieta :))))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo