Przejdź do głównej zawartości

Weekendowa Piekarnia #57

Nowy Rok się rozpędza, Święta wydają się już bardzo odległe, chociaż skończyły się zaledwie dwa tygodnie temu.
We mnie też jest jakaś nowa energia. W głowie świeże echa noworocznych postanowień ;). Mam ochotę działać, szczególnie w kuchni.
Po wszystkich słodkościach pora też na to, żeby zakwas wreszcie opuścił lodówkę (już się o niego bałam bo, co tu dużo mówić zaniedbałam biedaka), a dom znów wypełnił się zapachem świeżego chleba. Idealną okazją do realizacji takiego planu jest aktualna edycja Weekendowej Piekarni. Jej gospodyni Tilianara przygotowała bardzo ciekawą propozycję. Po prostu nie mogłam nie skorzystać :)


Chleb pszenno żytni z prażoną mąką 
cytuję dokładnie, bo zadziwiająco dla samej siebie bardzo trzymałam się przepisu 

Składniki na zaczyn, wieczór przed pieczeniem chleba:
55 g zakwasu z mąki żytniej razowej
110 g mąki żytniej razowej
150 g wody

Przygotowanie zaczynu: Składniki mieszamy i pozostawiamy przykryte na 14-16 godzin w temperaturze pokojowej.

Zasmażka, wieczór przed pieczeniem chleba:
80 g mąki żytniej
200 g wody

Przygotowanie: Na rozgrzaną suchą patelnię, wsypujemy mąkę i prażymy, cały czas mieszając do uzyskania lekko brązowego koloru. Mąka nie może się przypalić! Przesypujemy na miseczkę i dolewamy stopniowo letnią wodę, energicznie mieszając łyżką albo trzepaczką, aż do uzyskania brązowej zasmażki o konsystencji papki.

Dzień pieczenia:
Do ładnie przefermentowanego zaczynu dodajemy zasmażkę, mieszamy do dobrego połączenia składników. Po czym dodajemy:
220 g mąki pszennej typ 650 (ja piekłam go na chlebowej)
250 g wody z solą
Znów mieszamy aby składniki połączyły się dokładnie i pozostawiamy na 2 1/2-3 godzin. Miskę należy zawinąć w folię, by ciasto nie obsychało.

Po tym czasie ciasto powinno ładnie podrosnąć, następnie dodajemy:
400g mąki pszennej typ 650
To już ostatnia faza, czyli ciasto właściwe. Dosypujemy stopniowo mąkę i wyrabiamy, aż ciasto będzie odchodzić od miski i ręki. Pozostawimy na 20 minut, aby odpoczęło. Wyjmujemy na blat posypany mąką, wyrabiamy chwilę, formujemy bochenek i wkładamy do koszyczka, aby ostatecznie wyrosło (do podwojenia objętości - ok. 2 1/2 godziny).
Piekarnik nagrzewamy do 250 stopni Celsjusza i pieczemy z parą w opadającej temperaturze. Po 10 minutach zmniejszamy do 230 stopni, potem stopniowo zmniejszamy temperaturę, aż kończymy pieczenie na ok. 180 stopniach. Ogólny czas pieczenia to ok. 45-50 minut. Studzimy na kratce.


Strach mnie dopadł na początku, kiedy po uprażeniu mąki, dom wypełnił silny i duszący zapach, niby nie był nieprzyjemny, ale ładny tak do końca też nie. Rodzina kręciła nosem ;)
Po zasięgnięciu rady Gospodyni WP, uspokojona, postanowiłam działać dalej i nie wyrzucać zasmażki :)))

Soli, po przeczytaniu komentarzy u Tilianary, dodałam dokładnie łyżkę stołową.
Jedyną moją zmianą było to, że ciasto już w koszyczku przenocowało w lodówce.


Dziś rano chleb się pięknie upiekł. Niestety nie miał szans na powolne ostygnięcie.
Połowa zniknęła podczas śniadania, jeszcze lekko ciepła.



Mi smakował bardziej po południu, kiedy już "okrzepł". Bardzo mi odpowiada jego wilgotność, struktura miąższu no i oczywiście smak.
Gospodyni tego wydania WP dziękuję za kolejny chleb w mojej "bibliotece"



Komentarze

  1. Taaa ja czaruje :))))
    Ja nie upiekłam chleba już nie powiem od jakiego czasu bo wstyd się przyznać, Wyjadam zapasy z zamrażalnika...
    :)
    Piękny bochen naprawdę cudny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy wypiek chlebowy w Nowym Roku musi dobrze wróżyć. :) Pięknie się udał, a nacięcia jak dla mnie wprost zawodowe. :) Pozdrawiam Lu. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lu, kochana, piękny bochen i jak czytam z jaką ochotą działasz w kuchni to liczę ,że dziś albo jutro tu jeszcze równie piękna brioszkę zobaczę ***
    p.s ja byłam twarda i ten co mi się bochen ostał nie pozwoliłam napocząć wczoraj wieczorem
    p.s 2 a mi jak prużyłam tą make to się zapach podobał :DDDD

    OdpowiedzUsuń
  4. Polko, no czarujesz, czarujesz jak dla mnie bardzo.
    Jak zamrażalnik zacznie wionąc pustkami to upiecz ten chleb, jest prosty i efektowny.

    Małgosiu, nacięcia może najgorsze nie są ale, właśnie, zawsze jest jakieś ale :)))

    Margot ja nie mam w sobie twardziela, sama z chęcią napoczynam świeży chleb, chrupiąca skórka uzależnia :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Lu, wspanialy chleb! I te naciecia, i chrupiaca skorka... Chetnie bym sie wprosila na kromeczke ;)
    Ja juz dosyc dawno chleba nie pieklam i jakos tak trudno mi sie zmobilizowac ostatnio...

    OdpowiedzUsuń
  6. Bea ja też strasznie dawno nic nieb piekłam. Zmobilizowałam się, bo coś mi mówiło że to ostatnia chwila na reaktywację zakwasu. Strasznie zmarniał w tej lodówce. Nie żałuję i teraz zamierzam znów coś upiec :)

    Aha i wpraszaj się wpraszaj ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. jeszcze tylko masełko i nic więcej do szczęścia nie potrzeba... muszę znowu nastawić zakwas - może tym razem się polubimy? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny bochen! Wspaniale Ci wyszedł. Cieszę się, że Ci się przepis spodobał i tak ładnie zaczęłaś piekarniczy nowy rok :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Myniolinka masło do takiego chleba to dodatek obowiązkowy.

    Tilianara, to dzięki Tobie bo takie ciekawe przepisy wybrałąś. Dziękuję za odwiedziny :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo