Przejdź do głównej zawartości

Tort na trzecie urodziny


Kolejny dziecięcy tort.
Jak zawsze na ostatnią chwilę, w popłochu, że nie zdążę.
Jak zawsze z przygodami, bo żelatyna w płatkach nie sprawdziła się, przynajmniej nie w zastosowanej przeze mnie dawce, bo marcepan, który rok temu świetnie się formował, teraz nie chciał wcale. Za to przyczynił się do rozwinięcia moich mięśni rąk :)
Bałagan, barwniki, kolorowe okruszki.

Na końcu tego wszystkiego był rozanielony wzrok mojego dziecka i okrzyki, i ciągnięcie każdego kolejnego gościa do oglądania tortu.
Bo przecież "Mama zrobiła na torcie krecika, zobacz, tam siedzi na torcie krecik, mam krecika na torcie, ale chodź ze mną i zobacz :))))))".


Tort malinowo - śmietankowy

 Biszkopt  
(do tortu potrzebne są dwa takie biszkopty, upieczone w tortownicy o średnicy 30 cm)

składniki
1 szk. mąki
1 płaska (!) łyżeczka proszku do pieczenia (można pominąć)
5 jajek
2/3 szk. cukru

Białka oddzielić od żółtek.
Ubić białka na kruchą pianę. Pod koniec ubijania zacząć powoli dodawać cukier. Co najważniejsze przy biszkopcie białka z cukrem trzeba bić tak długo, aż da się je prawie kroić nożem, masa nie może być gęsta i taka jakby ciągnąca, wtedy biszkopt nie urośnie taki jak trzeba.

Do sztywnych białek ciągle ubijając dodawać żółtka.

Później na najmniejszych obrotach miksera albo w ogóle łyżką, delikatnie jakby się zagarniało chmury, wmieszać mąkę.
W tej części procesu chodzi o to, żeby pod ciężarem mąki ciasto nie siadło, żeby nadal było lekkie i puszyste, a nie ciężkie i gumowate.

Wstawić do piekarnika i piec w temp 180 st przez czas uzależniony od grubości ciasta.
Zasada co do długości pieczenia biszkoptu jest nast:
najpierw podnoszą się (rosną) brzegi ciasta, one też najpierw się rumienią i już dalej nie mogą urosnąć. Potem zaczyna rosnąć środek w związku z tym wybrzusza się i zawsze na środku ciasta powstaje górka.
Potem ta górka rumieni się tak jak reszta. Ale to nie jest jeszcze moment na wyjęcie ciasta. Dopiero kiedy ta górka w środku zacznie samoczynnie lekko opadać, zrówna się z bokami i na środku pojawią się zmarszczki wtedy można wyjąć.
Zostawić do ostygnięcia. Najlepiej na całą noc. Biszkopt lepiej się "obrabia".

Masa I - śmietanowa

800 ml śmietany kremówki
250 g mascarpone
1 opakowanie cukru waniliowego
2 łyżki drobnego cukru

Śmietanę ubić na sztywno z cukrem waniliowym. W oddzielnym naczyniu zmiksować mascarpone z drobnym cukrem. Do serka wmiksować na wolnych obrotach śmietanę.

Masa II - malinowa

900 g mrożonych malin
cukier do smaku
2 czubate łyżeczki żelatyny

Żelatynę namoczyć w niewielkiej ilości zimnej wody.
Maliny rozmrozić. Zagotować. Dosłodzić według indywidualnego smaku. Przetrzeć przez sitko. Niewielką ilość powstałego musu malinowego, jeszcze gorącego połączyć z żelatyną i dokładnie wymieszać, aż do rozpuszczenia. Połączyć z pozostałą częścią masy i odstawić do lodówki do lekkiego zżelowania.

Masa III - maślana

Do pokrywania tortu z wierzchu i zaizolowania go od masy marcepanowej (inaczej marcepan rozmięka).

250 g mascarpone w temp pokojowej!
1/2 kostki masła w temp pokojowej!
1 opakowanie cukru waniliowego
2 łyżki cukru pudru

Zmiksować na gładką masę masło z cukrem. Cały czas miksując dodawać po łyżce masarpone, uważać żeby krem się nie rozwarstwił.

Wykonanie wnętrza tortu:

Oba biszkopty przekroić na pół, uzyskując 4 blaty.
Przygotować poncz (mój był najprostszy, z wody cukru waniliowego i soku cytrynowego, ale może być np alkoholowy, jeżeli tort nie jest dla dzieci).
Położyć na paterze spód jednego z biszkoptów, nasączyć delikatnie ponczem. Następnie posmarować lekko stężałą masą malinową (1/3), na to masę śmietanową (1/3). Powtarzać czynności z kolejnymi blatami, wykorzystując najpierw drugi spód a potem oba wierzchy biszkoptów.
Dookoła tort wysmarować cienką warstwą kremu maślanego. Odstawić do zastygnięcia w lodówce.



Do dekoracji końcowej i lepienia figurek służy mi gotowy marcepan, do pokrywania całej powierzchni tortu masa pseudomarcepanowa.

Masa "marcepanowa" 

wg przepisu Malinny z Mniammniam.pl.

125 g wody zagotować z 75 g masła, dodać 125 g mąki. Po ostudzeniu dolać 1/2 olejku migdałowego i wsypać 1/2 kg cukru pudru. Wyrobić gładką masę, podzielić i zabarwić barwnikami np Wiltona.

Dalej to już tylko własna inwencja.


Moje pozostałe dziecięce torty  możecie obejrzeć tutaj i tutaj

Komentarze

  1. Krecik jest świetnie zrobiony, wygląda jak z bajki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lu , twoje torty są rewelacyjne , widać ile w nie wkładasz serca i duszy pewnie też !
    Krecik cudo ,ach

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi anonimie dziękuję bardzo:)

    Alu, cmok :*

    OdpowiedzUsuń
  4. W takie dni najbardziej mi zal, ze Wy tam, ja tu...
    Tort bajecznie bajkowy. Maja

    OdpowiedzUsuń
  5. Piekny ten tort Lu! I ja kochalam Krecika :)) Choc na torcie zadnym niestety nie zagoscil ;)

    Usciski sle!
    I Wesolych Swiat calej Waszej Rodzince zycze :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Maju buziaki :)))

    Beo również uściski. Krecik to bohater dzieciństwa dla wielu z nas, prawda?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo