Przejdź do głównej zawartości

Zupa z młodych warzyw i szczypta wspomnień.


Wreszcie długo wyczekiwany koniec czerwca.
Dookoła lato, ciepło i słonecznie. Żeby wyjść z domu wystarczy wsunąć stopy w japonki.
Wszystko rośnie, dojrzewa, faluje na wietrze i świerszczy.

Wystarczy zamknąć oczy i ... 

... już lekko skrzypi furtka strzeżona przez olbrzymią topolę i jej młodszą koleżankę białokorą brzozę.
Kręty i nagrzany słońcem chodnik wiedzie przez długie podwórko.
Słoneczne i jednocześnie pełne niesamowicie zarośniętych zakamarków podwórko u babci.
W perspektywie dłuuuugie (ach to dziecięce poczucie czasu :))) dwa miesiące wolności.
Koniki polne z wizytą na kocu rozłożonym wśród traw. Nurkowanie wśród krzaków porzeczek, buszowanie pomiędzy drzewami, pełnymi dojrzewających wiśni.
Brzęczenie pszczół w krwisto czerwonym łanie szałwii, delikatny zapach pnącej róży kipiącej bladoróżowymi kwiatami przy balustradzie tarasu.
W cieniu tarasu, na małym stołeczku siedzi Babcia. Obiera młodą marchewkę, przyniesioną razem z pękiem pietruszki i selera z warzywnika za domem. Obok piętrzy się sterta świeżo zerwanej fasolki szparagowej.

Na obiad będzie zupa :)


Zupa z młodych warzyw
ilości są bardzo umowne

dwie garście fasolki szparagowej
3 - 4 młode marchewki
młoda cebulka
i taki sam por
1/2 kalafiora
5-7 ziemniaków (w zależności od wielkości)
kilka liści z selera
pęczek natki pietruszki
pudełko dobrej kwaśnej śmietany
ew. 2 udka z kurczaka (w wersji dla mięsnych smakoszy, ja wolę czysty smak samych warzyw)
sól i pieprz

Do gotującej wody (samej lub z dodatkiem podgotowanych w niej przez 15 min udek z kurczaka), wsypać pokrojoną młodą cebulkę i pora. Dodać marchewkę pokrojoną w krążki i związany nitką pęczek z liści selera, zielonej części pora i kilku gałązek natki pietruszki. Dołożyć fasolkę pokrojoną w 2 - 3 cm odcinki. Następnie podzielonego na różyczki kalafiora i pokrojone w kostkę ziemniaki. Gotować dosłownie kilkanaście minut na wolnym ogniu. Warzywa bardzo szybko robią się miękkie. Doprawić sola i pieprzem do smaku. Na koniec wyjąć pęczek włoszczyzny, jego cały smak i aromat i tak już jest w zupie.
Dodać do zupy kwaśnej śmietany, dokładnie wymieszać i już nie zagotowywać.
Podawać z dużą ilością posiekanej natki pietruszki.


Zdjęcia niestety nie niosą ze sobą całego ładunku dźwięków lata, w jakich dosłownie zatonęłam  na poniższym falującym bezkresie.


Komentarze

  1. Lu! Piękny post! Zdjęcia równie magiczne! A zupa?! Mniam - ponownie proszę o rezerwację!
    Przesyłam pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Lu, chyba o mnie piszesz...tak mi sie zdaje, ze to moje letnie, dzieciece wspomnienia opisujesz. A i moja Babcia taka zupe nam warzyla prosta, pachnaca letnim ogrodem (z ogromna iloscia koperku). A zdjecia modrakow i makow w zbozu cudnie wygladaja i wskoczylabym w te lany bez wahania (a pamietam dobrze zabawy "w chowanego" ). Piekny post Lu, taki bliski, a jednak daleki (jesli wiesz co mam na mysli ;D ). Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wczoraj spędziłam prawie cały dzień w lesie i na łąkach. A taką zupę uwielbiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jaka zdrowa zupa! :-) Zdjęcia na dole - jak ilustracje do "Pana Tadeusza". :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. No wlasnie, dla mnie przelom czerwca i lipca to cudny czas :) Czas kulinarnego siodmego nieba ;) I choc wakacji niestety nie mam, to i tak jest milo :)
    Taka zupa z mlodych warzyw to ambrozja!
    A zdjecia urocze :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. I co ja mogę napisać, jak Tatter już wszystko napisała??
    :)
    Moja ulubiona zupa. Mama robi najlepszą na świecie - dla mnie oczywiście :)
    Tęsknię, ale coraz częściej rozważam inne opcje...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuje Wam za komentarze.
    Jest wiele takich potraw które pozwalają wrócić we wspomnieniach do minionych, zatrzymanych w pamięci chwil.

    OdpowiedzUsuń
  8. Lu... masz rację.
    nie tyle może potraw, co podobnych smaków, czy też składników. a nawet nazw. lub rodzajów. coś, co choc odrobinę kojarzy się z tymi chwilami.
    u mnie też tak jest. i zazwyczaj okazuje się to dopiero w trakcie przygotowywania lub kosztowania. miłe zaskoczenie, kiedy jedząc, zaczynam niespostrzeżenie myślec o cudownych momentach. choc zazwyczaj żyję chwilą i nie rozpamiętują ich aż tak bardzo, lubię wspomneinia, szczególnie te, które mają dla mnie jakąś ogromną wartośc bądź są związane z czymś (lib kimś), na czym (lub kim) mi straszliwie zależy.
    Wystarczy zamknąc oczy i zaciągnąc się znajomym zapachem. a wszystko wraca, staje się wyraźne. i czuje, iż przeżywam to znów, chociaż na nowo. patrząc z innej, dojrzalszej perspektywy.
    cudowna ta zupka ;] pyszna!

    Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Karmel-itko, bo kucharzenie to taka magia. Dzięki niewielkiemu dodatkowi tajemniczych składników przenosi nas w odległe zakamarki pamięci:)
    Dziękuję za odwiedziny:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo