Przejdź do głównej zawartości

Nowy mieszkaniec i początek piernikowego szaleństwa.

W moim domu zamieszkał ktoś nowy.
Ktoś do kogo długo wzdychałam, krążyłam, przyglądałam się. Zatrzymywałam się przy witrynach sklepowych i ociągałam z odejściem.
Wreszcie się spełniło jedno z moich marzeń.
Elegancki, gładki, piękny, zresztą zobaczcie sami.
Bo jakoś tak brak mi słów ;)


Szybko znalazł sobie miejsce na kuchennym blacie. Zadomowił się i ruszył do pracy.
Przy jego pomocy rozpoczęłam swoja tegoroczną akcję świąteczną.
Przez lata zebrało mi się kilka przepisów na piernikowe rozmaitości. Postanowiłam je wszystkie wypróbować i porównać.

Na początku angielski piernik na ciemnym piwie, bez miodu za to z dużą ilością gęstej, intensywnej melasy.
Zobaczcie, mój nowy przyjaciel już ubija jajka :)))


Ciemny i aromatyczny piernik na Guinnessie
 przepis cytuję za Dorotus z blogu Moje wypieki

Składniki: 

160 ml ciemnego piwa Guinness 
260 g mąki pszennej 
2 łyżki kakao 
1 i 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej 
2 i 1/4 łyżeczki imbiru 
1/4 łyżeczki białego pieprzu 
1 łyżeczka cynamonu 
2 duże jajka 
130 g cukru 
160 ml melasy 
180 ml oleju

Są to proporcje na jedną średnią keksówkę. Ja upiekłam ciasto z podwójnej porcji.
Połowę imbiru i pieprz zastąpiłam przyprawą piernikową. Tak wolę. Nadmiar imbiru w wypiekach mi nieco przeszkadza, o czym miałam się okazję przekonać w poprzednie święta.


Sposób wykonania:


Piwo Guinness zagotować, zdjąć z palnika.
W średniej wielkości misce wymieszać mąkę, kakao, sodę, imbir, pieprz i cynamon.
W większej misce ubić jajka (w całości, bez rozdzielania na białka i żółtka), cukier, melasę, olej do gładkości (można mikserem - pewnie, że mikserem, szczególnie jeżeli to test :)))). Do większej miski wsypywać suche składniki ze średniej miski, na zmianę z piwem, miksując (tylko do połączenia się składników).
Formę kwadratową o boku 20 do 23 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Przelać do niej ciasto (będzie dość rzadkie). Piec w temperaturze 175°C przez 50 - 60 minut do tzw. suchego patyczka. Wystudzić.


Ja jak widać poniżej włożyłam ciasto do dwóch keksówek. Jakoś przywiązana jestem do piernika właśnie w tej formie. Lubię te wulkany. Kiedy ciasto pęka, wtedy wiem, że świetnie wyrosło.



Nie jest to z pewnością piernik do jakiego przyzwyczaiło mnie dzieciństwo. Aromat piwa i melasy jest bardzo wyczuwalny. Jest bardzo wilgotny, ma błyszczące dziurki. Lekko szeleści przy przełamywaniu kawałka.
W sam raz do popołudniowej kawy.



Komentarze

  1. Rozumiem Twoj zachwyt (moj czerwony przyjaciel juz wiele w swoim zyciu wymieszal i ubil:)) Po prostu przyjaciel doskonaly :)) Sliczny ma kolor. A piernik wyglada przepysznie. Musze koniecznie tez upiec taki piernik bo z dodatkiem piwa jeszcze nie probowalam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też mam chrapkę na tego "ktosia". Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też kusi mnie ten przepis na piernik, ale jakoś ten brak miodu mnie powstrzymuje. Gratuluję Kiciusia- niech pracuje owocnie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty masz cudnego pomocnika, a ja wielką ochotę na piernika.

    OdpowiedzUsuń
  5. I marzę o takim współlokatorze! Cudeńko! Piernik wspaniały. :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. W takim razie jeszcze i tu gratuluje Ci tego nowego mieszkanca :) Prawda, ze jest niezastapiony? Zobaczysz, za jakis czas nie bedziesz juz wiedziec, jak moglas sie bez niego obyc ;)
    Ja - gdy pierwszy raz ubijal jajka - stalam zapatrzona w niego... :))

    A piernik kusi bardzo. Choc nie wiem czy mnie uda sie wszystkie przepisy w tym sezonie wyprobowac ;)

    Pozdrawiam Lu!

    OdpowiedzUsuń
  7. taki przyjaciel to skarb(ja jeszcze na niego czekam i choruje :P)
    a pierniki to ja o każdej porze dnia uwielbiam ,a taki ciemny pachnący ,ach zjadłabym

    OdpowiedzUsuń
  8. Majeczko czyli jest nas dużo :) Piernik dzięki Guinnessowi jest bardzo wilgotny, polecam.

    Gosiu, życzę żeby ten ktoś szybko się u Ciebie pojawił.

    Wielgasiu, pierniki na melasie są inne niż na miodzie ale nie znaczy że gorsze. Koniecznie spróbuj.

    Asiejko :)))

    Dragonfly, przyznam, że stan przed pojawieniem się współlokatora też był przyjemny, miałam do czego dążyć a teraz już nie ;)

    Bea i ja tak stałam patrząc jak ubija. Całkowitą nowością są dla mnie wolne ręce i możliwość przemieszczania się, kiedy on pracuje.
    Też mam problem z czasem na wykonanie wszystkiego co sobie zaplanowałam na te święta.

    Alu, wiem, że pierniki uwielbiasz bo widać to na blogu. Życzę Ci żebyś nie musiała chorować zbyt długo na taki skarb :)
    Całusy:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Gratuluję Kiciusia, to wspaniały pomocnik kuchenny... do którego i ja wzdycham :))

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam
    Właśnie i do mnie dziś przybył taki przyjaciel, tyle, że w czerwonym kolorze :)To chyba bracia. Jutro rusza do pracy i też do piernika na guinessie
    Pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  11. Kass ale przyznaj to przyjemne wzdychanie jest :)

    Magda no popatrz jaki zbieg okoliczności, życzę Ci żeby pomocnik dostarczał tyle radości ile to tylko możliwe.

    OdpowiedzUsuń
  12. A kiedy pojawią się Twoje artystyczne pierniczki??? Zawsze wpadam w zachwyt jak je widzę i od razu wyciągam te od Ciebie sprzed kilku lat. Oczywiście nikt nie zjadł ani jednego. Są tylko do ogladania.
    Pozdrawiam,
    DP

    OdpowiedzUsuń
  13. Będą Dorotko będą tylko jakoś się nie mogę zebrać w tym roku. Ale obiecuję, że popracuje nad sobą ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale wspaniały lokator! Gratuluję i zazdroszczę :) Chętnie zaprosiłabym podobnego pod wspólny dach ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. Lu, jakie pierniczki są przesliczne! Niesamowicie ładnie ozdobione :) Och, a nowy lokator... Takich lokatorów lubimy ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. WOW! PIękny! Kremowy strasznie mi się podobał zawsze...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo