Przejdź do głównej zawartości

W pogoni za makowcem idealnym


Czekałam na niego co roku. Był nieodłącznym elementem Wigilii i Świąt u Babci. Ukształtował moje pojęcie o tym, jak powinien wyglądać i smakować "szanujący się" makowiec. Wyrośnięty, wilgotny, z czysto makowym, nieprzesłodzonym nadzieniem i prawdziwie drożdżowym, puszystym ciastem. Lepszy nawet po Świętach, kiedy kubki smakowe nie były zmęczone nadmiarem bodźców, a i brzuch pozwalał pochłonąć więcej niż tylko kawałek:)

Wiele razy starałyśmy się razem z mamą upiec taki sam, może chociaż podobny, może, żeby się chociaż nie rozwalił, albo nie zionął pustką pod odstającą skórką. Za każdym razem okazywało się, że nie ma tak łatwo, że takie rzeczy to tylko u Babci :)))) A były przecież nawet i korepetycje u źródła.
Na jakiś czas odeszłyśmy więc od przepisu Babci. Nastąpiły kolejno eksperymenty z ciastem (bo może np krucho-drożdżowe, będzie lepsze) i z nadzieniem (bo może z bakaliami, może z żółtkiem, mlekiem). Nieeeeee, oddalałyśmy się tylko od ideału.
Prywatnie i po cichu myślę sobie, że moja Babcia ma po prostu zaczarowane ręce.

W tym roku, zupełnie niespodziewanie chyba i mnie zaczarowała, bo udało mi się zrobić makowiec, który jest bardzo do tego jedynego podobny. Nie wiem czy to tylko szczęście, może fakt, że piekłam go po Świętach bez tej presji, że musi, a przynajmniej powinien wyjść. Całkiem na spokojnie, powoli, w poświąteczne popołudnie, odkryłam coś wartego zapamiętania. Na wszelki wypadek sobie zapisuję, bo zjadłam na kolację już trzy kawałki i rozsądek powstrzymał mnie przed wyciągnięciem ręki po jeszcze jeden ;)


 Mój makowiec mojej Babci

Ciasto drożdżowe:
przepis na rogaliki maślane nieocenionej Bajaderki

1 szklanka mleka
1/2 kostki masła
1/2 szklanki cukru
1/2 łyżeczki soli
1 łyżka suchych drożdży
3 duże jajka
4 i 1/2 szklanki maki
trochę mąki dodatkowo do podsypania przy wyrabianiu

Drożdże wsypać do małego naczynia, dodać troszkę mąki i cukru.
Mleko podgrzać, aż będzie letnie i 1/4 szklanki zalać drożdże, dobrze wymieszać i zostawić, aż zaczyn zacznie się podnosić.
Resztę (3/4 szklanki) mleka zagotować, przestudzić i dodać do niego masło, jajka i cukier. Odstawić do wystygnięcia. Teraz wsypać mąkę, dodać rozczyn i wymieszać, aż utworzy sie miękkie ciasto. Wyłożyć na stolnicę i wyrabiać dobre kilka minut, aż bedzie gładkie i lśniące. Włożyć z powrotem do miski i zostawic do wyrośnięcia w ciepłym miejscu na około 1 godzinę, aż podwoi swoją objętość. (Ja zawsze wyrabiam ciasto drożdżowe najpierw bez masła, a na końcu dodaję stopniowo stopione, ciasto łatwiej wtedy odchodzi od rąk)

Nadzienie makowe:
według przekazu mojej Babci:)

250 g maku
2 czubate łyżki cukru
grudka drożdży wielkości laskowego orzecha
1 czubata łyżka miękkiego masła
2 białka ubite na pianę
aromat migdałowy lub pomarańczowy

Mak zalać wrzątkiem, zagotować i zostawić na całą noc pod przykryciem, rano wylać na sitko i zaczekać, aż dokładnie odcieknie. Skręcić trzykrotnie w maszynce, przez drobne sitko. Podczas ostatniego kręcenia dodać dwie czubate łyżki cukru. Dodać czubatą łyżkę miękkiego masła, drożdże, kilka kropli aromatu migdałowego lub pomarańczowego. Wszystko dokładnie wymieszać i na końcu dodać pianę z dwóch ubitych białek.

Wyrośnięte ciasto podzielić na dwie części. Każdą rozwałkować cienko na dłuuuugi prostokąt (o krótszym boku takim jak długość blaszki). Posmarować rozkłóconym białkiem. Rozsmarować na cieście masę makową, zostawiając wolny 2 cm pas ciasta wzdłuż jednego z krótszych boków.
Zwinąć roladę wzdłuż krótszego boku, smarując zawiajną do środka powierzchnię ciasta białkiem.
Ułożyć w wysmarowanych masłem keksówkach i pozwolić ciastu dobrze wyrosnąć. Po wierzchu posmarować resztą białka.
Piec w temperaturze 175 - 180 stopni, przez ok 45 minut. W razie zbyt szybkiego rumienienia się wierzchu przykryć folią aluminiową. Po ok 15 minutach od wystawienia z piekarnika, wyjąc z formy i pozwolić ciastu odparować.

Polecam serdecznie.


Komentarze

  1. Pięknie elastyczne i puchate ciasto!

    Ja za to klęskę makowcową niemal odnotowałam, bo makowce urosły nam w wieeelkie buły, z tego powodu nieco się spiekły i pozapadały w środku... Ale smak prawie ten sam co zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj te makowce, one już takie są ,że zawsze stresu człowiekowi napędzą:D
    Moje w tym roku rosły np jak szalone i nic nie pomogło ,że je owijałam w trzy warstwy papieru do pieczenia:PPPP
    Ale twoje bardzo zgrabne są ,maja śliczne zwoje

    OdpowiedzUsuń
  3. Makowiec i wszystko co makowe na slodko - to moje ulubione smaki. I takie swiateczne wlasnie.
    Twoj wyglada barrrrdzo puszyscie i kuszaco, piekne zwoje!
    Pamietam, ze zazwyczaj najchetniej wyjadalam z makowcow mase a ciasto zostawialam na talerzyku ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Naprawdę piękny ślimak! :) Ale muszę przyznać, że u nas panował kult zupełnie innego makowca. :) Moja Babcia (i oczywiście, jak to się zwykle dzieje, była w tym zakresie moim guru, tak jak Twoja dla Ciebie) - piekła makowce typu mało ciasta i mnóstwo makowo - bakaliowej masy... : )Nie było takich pięknych spiral, było inaczej ale też pysznie. :)
    Ślę serdeczne pozdrowienia noworoczne! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. An-na, ileż klęsk makowcowych odnotowałam na swoim koncie, smak zawsze wszystko wynagradzał to fakt;

    Margot, makowce to nieustanne wyzwanie, może dlatego, że pieke je tylko raz w roku i zdążę wszystko zapomnieć. Jeżeli Twój tak róśł to pewnie byłby bardzo w moim stylu;

    Bea, wierz mi, że mojego ciasta nie zostawiłabyś na talerzyku, pyszne było;

    Małgosiu, pewnie, że co dom to inne tradycje i smaki, taka makową masę pełną bakalii też lubię np w seromakowcu :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo