Przejdź do głównej zawartości

Czerwcowy zawrót głowy

Wystarczą japonki i już, można wychodzić.
No dobrze, czasem bluza, ale tylko czasem.
Czyż to nie piękne? Już samo to.
A przecież jeszcze dodatkowo tuż za progiem feeria doznań.
Zewsząd zieloność, nasycona, intensywna, rozbuchana.
Słoneczne trawniki pokryte piegami stokrotek.
Nieskoszone łąki falujące aż po horyzont.
Liście szumiące, obiecujące nie tak odległe już nadmorskie wakacje.
Na skraju pól połyskujące jedwabiście płatki maków, poddające się najlżejszym podmuchom.
W ogródkach zaczepne wąsy pachnącego groszku. Czasem delikatny, czasem bardzo intensywny aromat otaczający królowe kwiatów.


Odurzone tym nadmiarem pszczoły i bąki wydają się pławić w upojeniu.
A ponad tym wszystkim błękit zmieszany z bitą śmietaną :)

Wstęp do lata, barwny, aromatyczny, energetyczny.
Taki do chwytania garściami i ładowania wewnętrznych akumulatorów.

A na śniadanie?
Przecież nie może być inaczej skoro sezon w pełni.



Energetyczny koktajl truskawkowy

2 duże garście odszypułkowanych truskawek
2 małe banany
250 ml mleka kokosowego
kilka kostek lodu

Lód skruszyć w kruszarce, zmiksować z owocami na gładką masę. Dodać mleko i jeszcze chwilę miksować.

Jeśli ktoś nie lubi smaku kokosa, można zrobić koktajl tylko z truskawek i bananów, też jest pyszny, tylko trochę lżejszy. Ja bardzo lubię mleko kokosowe w połączeniu z owocami.
Smacznego.

Komentarze

  1. Śliczne zdjęcia! I bardzo ciekawy przepis :)
    Intryguje mnie ten kwiat na pierwszym zdjęciu - co to takiego ładnego? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, u nas na poczatek sezonu tez zawsze robie litry koktajlu ;) Niestety teraz truskawki juz prawie ze sie skonczyly :( Tzn beda jeszcze te pozniejsze odmiany, ale to juz nie to samo co te czerwcowe...
    Piekne zdjecia Lu!

    Pozdrawiam serdecznie i milej niedzieli zycze :)

    (ps. przesylka 'wyjedzie' jutro)

    OdpowiedzUsuń
  3. Polciu dziękuję za miłe słowa pod adresem zdjęć :)
    Ten piękny kwiat to naparstnica, bardzo okazała i dekoracyjna to prawda.

    Beo u nas jeszcze truskawki w pełni sezonu, dopiero teraz zaczęły się te najsłodsze, gruntowe odmiany, takie niepoganiane. Najlepsze oczywiście z działki czy ogródka.
    Kocham truskawki ale w skrytości ducha już czekam na maliny, bo to moja największa owocowa miłość.
    Cieszę się, że podobają Ci się zdjęcia. Zaczynam Cię rozumieć i Twój dystans do swoich zdjęć. Ja wiem że tyyyyle jeszcze przede mną i zawsze znajduje coś co mi się nie do końca podoba.
    Jestem bardzo ciekawa tej przesyłki :)
    Buziaki.

    OdpowiedzUsuń
  4. cudowny jest ten zawrót głowy. truskawkowy..

    OdpowiedzUsuń
  5. ojej , jakie kwiaty, śliczności ,a koktajl taki to Alcia uwielbia :D

    OdpowiedzUsuń
  6. To niech się Alcia częstuje, serdecznie zapraszam:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Asiejko zawrót głowy jest rzeczywiście nieustanny, nawet znajomi się dziwią, co ja taka zakręcona :)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo