Przejdź do głównej zawartości

3... 2... 1... Piernikowanie czas zacząć :)


Czekałam na te dni już od roku. Od kiedy odpuściłam sobie, z przyczyn ode mnie niezależnych, zeszłoroczną edycję piernikowego szaleństwa. Tym razem, uzbrojona po zęby czekałam, czekałam. Dłużyło mi się, bo przecież tak kocham to robić. Nastawiać ciasto, rozgrzewać miód z przyprawami, wdychać ten niepowtarzalny zapach, cieszyć oczy jego złocistym, a potem bursztynowym kolorem.
No ale mam, zrobiłam niezawodne pierniczki z przepisu Kaeru z forum MniamMniam.
Zrobiłam i teraz dekoruję :))))
I uśmiecham się od ucha do ucha, prezentując wszystkim dookoła totalne zakręcenie piernikowe.
Aromat w domu, szczególnie w okolicach spiżarni jest niepokojąco przyciągający ;). Dzieci codziennie uszczuplają zapasy, dobrze, że trochę jeszcze zostało, może do świąt doczekają i będę miała co powiesić na choince :)


Pierniczki Kaeru
cytuję dokładnie za Kearu, moje zmiany kursywą

1 kg mąki
8 żółtek, 3 białka
1 ½ szkl. cukru (dałam 1 szkl.)
3 łyżki kakao
1 pojemnik śmietany (200 ml) (u mnie była to 22%)
3 łyżeczki sody
4 łyżeczki przypraw (2 cynamonu, 1 goździków, trochę gałki muszkatołowej, ½ łyżeczki kawy rozpuszczalnej, ½ łyżeczki pieprzu – ja biorę 2 łyżeczki przyprawy do pierników, 1 łyżeczkę kawy, ½ łyżeczki pieprzu i trochę cynamonu) (u mnie to były 2 łyżeczki przyprawy do piernika Kamis, łyżeczka kawy, 1 łyżeczka cynamonu)
1 kostka margaryny (250 g) (u mnie masło, zawsze masło :)
1 słoik miodu (400g)




sposób przygotowania:
1. Kakao wymieszać z mąką w dużej misce i odstawić.
2. Miód zagotować z przyprawami, odstawić, i włożyć margarynę, żeby się rozpuściła. Poczekać aż wystygnie.
3. W śmietanie rozpuścić sodę i odstawić. Po dodaniu sody śmietana zwiększa swą objętość. Śmietana powinna mieć temperaturę pokojową.
4. Białka ubić na pianę, dodać cukier i ubijając dodawać żółtka.
5. Ubite jajka wlewać do mąki i delikatnie wymieszać, wlać miód i dalej mieszać. Na koniec dodać śmietanę z sodą. Ciasto jest dość rzadkie.
6. Odstawić ciasto na dobę w chłodne miejsce. W ciągu 24 godzin mocno zgęstnieje.
7. Ciasto podsypać mąką, rozwałkowywać na grubość ok. 3-4 mm i wykrawać pierniczki. Ciasto ma konsystencję klejącą dlatego mąki nie żałować, bardzo ładnie wchłonie się w ciasto (tę ostatnią uwagę trzeba sobie wziąć do serca, mi w tym roku ciasto wyszło zdecydowanie mocno klejące, może to wina wilgotnej mąki ?).
8. Blachę wyłożyć papierem lub folią, "przykurzyć" mąką. Pierniczki ułożyć w pewnej odległości od siebie, bo sporo rosną nie tylko w gore.
9. Male lub "dziurawe" piec w temperaturze ok. 180 stopni 7-8 minut, duże pełne bez wycięć w środku około 10-12 minut.
10. Polukrować lukrem zrobionym z wody i cukru pudru. Po wyschnięciu lukru przełożyć do puszek i nie zaglądać do Świat.

Ja wycinam cieńsze pierniczki, 3 mm to max. Dlatego dokonuje cudów przenosząc je na blachę. Ale opłaca się bo pierniczki są po upieczeniu puszyste i lekkie.
Dekoruję lukrem zrobionym z cukru pudru (1 szkl.) i 1 białka (w moim przypadku jest to substytut białka w proszku - obsesja salmonelli się kłania ;)))

Zaczęłam klasycznie, na biało, ale z kąta już czają się barwniki, o czym, mam nadzieję niebawem.

Komentarze

  1. Lu,ale piękne, chylę czoła

    OdpowiedzUsuń
  2. Margot to dopiero rozgrzewka, zapraszam na ciąg dalszy niebawem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lu, cudenka stworzylas! Ja chyba nie mam cierpliwosci do dekorowania... I na lukrowaniu cynamonowych gwiazdek raczej poprzestane ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bea ja Cię znam, za bardzo krytyczna jesteś wobec siebie. Bierz się za wykorzystanie przedpiernikowych zakupów :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Twoje pierniczki są PIĘKNE, PIĘKNE, PIĘKNE. Nie dam rady już nic więcej dodać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo