Przejdź do głównej zawartości

Piernikowe wprawki.

Jak co roku najpierw biały lukier.
Za gęsty, potem trochę zbyt napowietrzony.

Pierwsze koślawe linie.
Trzy pierniczki lądujące w brzuchu.
Zdecydowanie nie do pokazania światu :)))

Już się trochę rozkręciłam.
Niedługo przyjdzie czas na kolory.







Komentarze

  1. przepiękne! mała - rozterka podziwiać czy zjeść ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam :)
    Piękne są te Pani pierniczki. Najchętniej zabrałabym je wszystkie :)
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt !
    kamila

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam , wiedziałam ,że będą piękne ,ale one są cudne , czarodziejskie , takie arcydzieła malusie , oj normalnie aż dech zapierają w piersi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zawstydzaj mnie co?
      Wiesz, ja zawsze mam do nich mnóstwo zastrzeżeń.

      Usuń
  4. Lu,
    Twoje pierniki są niezwykłe!
    Podziwiam kunszt cukierniczy.
    Niewyobrażalna precyzja.
    Szczerze zazdroszczę...
    Pozdrawiam Cię ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  5. cudownie wyglądają:) też chciałabym umieć tak ozdabiać pierniki

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuje bardzo za wszystkie miłe słowa.
    Zapraszam na ciąg dalszy:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Fantastyczne! Serce by mi pękło gdybym miała je zjeść. Wielkie gratulacje. Masz fach w rękach ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jesteś odosobniona.
      W niektórych domach odkrywam swoje pierniki jeszcze po roku. Ekstremum to dwa lata. Trochę wyblakłe ale były :)))

      Usuń
  8. Piękne:):) Chciałabym miec takie foremki....Justyna

    OdpowiedzUsuń
  9. przepiękne...wyglądają jak bizuteria, jak koronkowe cudeńka...Artystka.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jezusicku!!! Przepiękne, delikatne. Zaiste, koronkowa robota :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jeeeejku, a można wyciągnąć od autorki może przepis na lukier?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo