Przejdź do głównej zawartości

Chili z soczewicy


Nie wiem czy to nadchodząca wiosna, czy po prostu bez przyczyny nadeszła taka "faza".
Jakoś ostatnio nastrajam się na warzywa. Nic takiego sobie nie planowałam o nie. Wyszło w praniu po prostu.
Stoiska ze świeżymi warzywami traktuję jeszcze z rezerwą, bo to dopiero początek marca. Nie rzucam się na te wszystkie sałaty, rzodkiewki, ogórki, a tym bardziej na niesamowicie jęęęędrne pomidory ;)

Natomiast nie mogę przejść obojętnie obok "ziarenkowych" półek w supermarkecie.
Nawet wczoraj, miałam wejść tylko po mleko, a w ostatniej chwili capnęłam z półki kaszę jaglaną, tak pięknie wyglądała :)))
Zapełniły więc moją spiżarnię kolorowe fasole, soczewica, przeróżne kasze. Ziarno pszenicy na chleb (o niej napiszę niebawem).

Dziś więc będzie o ziarenkach.
Małych, bladooliwkowych, w kształcie dysku.
Bardzo sytych, zdrowych, ze względu na dużą zawartość białka, ale też ważnych minerałów.
Mających mnóstwo zastosowań w kuchni.

Moje pierwsze spotkanie z zieloną soczewicą miało miejsce dawno temu i było bardzo miłe.
Sprawdza się ona bowiem znakomicie jako główny składnik pierogowego farszu, doprawionego pieprzem i przesmażoną na patelni cebulką.
Od tego czasu spotykałyśmy się już wielokrotnie. Stwierdzam z całą stanowczością, że zawsze były to spotkania nad wyraz udane ;) Takie jest i to dzisiejsze.


Chili z soczewicy

wg Bajaderki z małymi zmianami


2 średnie cebule, posiekane 
1 czerwona papryka, pokrojona w kostkę
4 ząbki posiekanego czosnku
1 łyżka oliwy
250g soczewicy
1 puszka pomidorów lub pół litra przecieru pomidorowego
1 -1,5  szklanki warzywnego bulionu lub wody
1 puszka czerwonej fasoli
1 łyżeczka przyprawy chili
sól do smaku
oregano, bazylia, kumin i pieprz - ilość według indywidualnych upodobań
kwaśna śmietana (jako opcja)


Posiekaną cebulę zezłocić na patelni na łyżce oliwy. Dodać czosnek, pomieszać, smażyć chwilę do uwolnienia zapachu. Następnie dodać paprykę. Smażyć jeszcze przez chwilę, mieszając i dodając po kolei przyprawy. Wsypać soczewicę, zalać gorącym bulionem lub wodą. Wymieszać, przykryć i dusić aż soczewica będzie miękka, około 1 i pół  godziny. W miarę potrzeb uzupełniać wodę. Na ok. 15 min przed końcem gotowania dodać osączoną fasolę z puszki. Dusić aż smaki się połączą. Płyn powinien prawie odparować.

Podawać z kleksem kwaśnej śmietany.







Pyszne, sycące, rozgrzewające (w sam raz na te wichury). Lekko słodkawe od fasoli, pikantne, pachnące kuminem (od którego się ostatnio uzależniam).


Komentarze

  1. Ale zdrowe! Ale pyszne! Zapisuję przepis. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. znam to chili, bardzo je lubie , tak jak i soczewice
    Piękne zdjęcia Lu

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne i apetyczne zdjęcia!

    Pewnie i ja porzucę mięso i przestawię się na przedwiośniu na ziarna. Może nawet rodzinne pierogi z soczewicą popełnię?

    OdpowiedzUsuń
  4. Lu, też tak mam ostatnio - soczewica, ciecierzyca, fasolka.. Faza na ziarna :) Bardzo podoba mi się takie chili. Wypróbuję na pewno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję Wam wszystkim za odwiedziny, niezmiennie mnie one cieszą.

    Dragonfly, proszę zapisuj i rób niezwłocznie:)))

    Margotku, dziękuję za komplementy pod adresem zdjęć, aż mnie to wzruszyło :*

    An-na, dziękuję, cieszę się, że Ci się podobają zdjęcia.
    Pierogi z soczewicą popełniaj jak najbardziej, mniam, nawet teraz bym zjadła jednego :)

    Komarko, faza na ziarna jest widocznie jakoś powiązana z porą roku. Może mamy jakoś genetycznie zaprogramowane korzystanie z dobrodziejstw spiżarni na przednówku.
    Wypróbuj chili bo pycha jest.

    OdpowiedzUsuń
  6. O tak, dobrze zaprzyjaźnić się z soczewicą. :) A to danie i ten przepis również znam. :) I potwierdzam, że jest pyszne i sycące. :) Sama zawsze robiłam to chili z soczewicy czerwonej, ale zielona wersja tez mi się podoba. :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko...

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka ...

Tort urodzinowy przysypany piaskiem ;)

Dziś będzie o tortach. Nie robię ich zbyt często, chociaż bardzo lubię. Najpierw było to raz, teraz dwa razy do roku. Żaden nie jest podobny do poprzedniego. Jakoś tak wyszło, że za każdym razem podejmuję kolejne wyzwania. Całymi tygodniami chodzę i obmyślam koncepcje. Czasem coś podpatrzę, czasem wpadnę na coś zupełnie sama. Ciekawe, kiedy skończą mi się pomysły ;) Tym razem piaskownica. Miało być prosto i łatwo. Do pewnego stopnia było. Chociaż mimo wszystko znów zagrzebałam się w przygotowaniach po uszy. Bo niby to tylko prostokątna forma i kilka detali, ale jednak. Wszystkie kremy, masy, przekładanie. Kilka niespodzianek po drodze, a jakże. Na przykład na czym ja ten tort położę, jak już go będę składać w całość. Jako, że mam tylko okrągłe patery, stanęło na szkle od antyramy, akurat w pasującym formacie :))) Najważniejsze i tak było to, że tort wywołał uśmiech, szczególnie na małych buziach. A i starszych już przyzwyczaiłam do tego, że ja to "zawsze coś wymyślę...