Przejdź do głównej zawartości

WP #62 - odsłona pierwsza - chleb codzienny

WeekendowaPiekarnia


Zrobiłam.
Nieco inaczej niż zwykle.
Na skutek drobnego niedopatrzenia.
Drobnego jak dorodny orzech laskowy ;).
Zaczyn był gotowy, woda wlana do miski, kiedy okazało się że nie mam już drożdży, tego małego dodatku, który czyni chleb mało absorbującym czasowo :)
No i wyszło na to, że na samym zakwasie też można, tylko trochę dłużej. Poczekałam i mam. W porównaniu do wersji drożdżowej trochę inny, bardziej wilgotny miąższ, trochę większe dziurki, nieco mniej puchaty, choć rewelacyjnie wyrośnięty i sprężysty.
Przede wszystkim jednak jest pyszny, jak zawsze.

Komentarze

  1. Lu :) Jutro pieke. Wzielam sobie wolne bo musze odpoczac od pracy... W weekend mam gosci bedzie jak znalazl :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Polko, bardzo sie cieszę, tym bardziej, że to taki mój, mój, dopracowany przepis i chciałabym, żeby inni go spróbowali i co więcej, żeby im smakował.
    Piecz, piecz i potem go pięknie sfotografuj :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Alee ci wyrósł!:)
    Mój właśnie rośnie, jeden wieeelki bochen:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ładne te twoje bochenki , ślicznie wyrosły , piękny kształt, ładnie nacięte czyli chleby po mistrzowsku upieczone

    ja jutro piekę oba

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję pięknie za komplementy, z tym nacinaniem to się nie zgodzę, daleko mi jeszcze do przyzwoitego poziomu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ piękne te bochenki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ooooo taki mi chodziło! Następnym razem też piekę bez drożdży :)

    OdpowiedzUsuń
  8. wyglada pieknie. Moge zapytac jak pieczesz chleb? Moj zawsze mi sie troche rozchodzi na boki i nie jest zbyt wysoki. Moze powinnam sobie kupic kamien do pieczenia chleba albo mocniej rozgrzewac blache(?) Pieczesz chleb na kamieniu?

    OdpowiedzUsuń
  9. Cieszę sie, że chleb sie podoba :)

    An-no to super że ooooo taki Ci chodziło :)))

    iis111, piekę chleb bez kamienia, tylko na blasze, za to wyrastam w koszykach i ostatnio nawet udało mi się przetrenować przenoszenie ich na blachę bez straty w kształcie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękny chleb, aż zapachniało przyjemnie:)Być może się skuszę, by go upiec, dajesz mi nadzieję, że nawet ja będę potrafiła to zrobić:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Agnieszko, pewnie, że będziesz potrafiła. To naprawdę nie jest bardzo trudne. Tylko tak z pozoru wygląda. Doznania natomiast są boskie :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Skusiłaś:)!Jeśli tak mówisz, to spróbuję swoich możliwości i dam znak jak mi poszło, dla tych doznań warto:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Też upiekłam i bardzo nam smakuje, jutro będzie na blogu...pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Agnieszko to ja czekam z niecierpliwością :))) i trzymam kciuki.

    Kass, cieszę się że smakuje i zaglądam na bloga w oczekiwaniu na zdjęcie:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo