Przejdź do głównej zawartości

Jej puchatość ...


Dziś czas na prawdziwą królową. Pyszną, drożdżową babkę.

Przepis na frapujące, bo bogate w masło drożdżowe ciasto wypatrzyłam w ciastowej książce Pana Roux.
Zdjęcia były bardzo sugestywne.
Lubię drożdżówki, które mają strukturę kłaczkowatą, trochę jak wata. Nie kruszą się, nie mają okrągłych dziurek, tylko podłużne pasma. Ta taka była. Obiecywała wiele :)
Zmodyfikowałam trochę przepis, redukując ilość masła (375g na 500g mąki to było trochę za wiele jak dla mnie). Dodałam też nieco więcej cukru, no i oczywiście świąteczne dodatki. Białą czekolada, żurawiny i pomarańczowy aromat to było to.

Efekt znakomity, ciasto ma niepowtarzalną strukturę, jest niesamowicie puchate.

Modelka nie doczekała sesji w świetle dziennym. Została dosłownie rozszarpana w mrokach nocy ;)
 Na zdjęciach przedstawiam Wam tylko fragment babki, to co zostało po tym jak się wszyscy na nią rzucili zbyt szybko.
Powinnam raczej powiedzieć, że jest to fragment babiszona, ponieważ jest to, a raczej była ogromna baaaaaba.
Efekt wpakowania całego ciasta do jednej foremki, licząc na nie wiem w sumie co? Że nie wyrośnie aż tak? Przecież już w trakcie wyrabiania miała potencjał. Potem ciasto nabierało mocy w kolejnych wyrastaniach. Szło do góry jak burza. W efekcie w piekarniku miałam olbrzymi grzyb dwa razy wyższy niż sama foremka.

Jednak jest to niewątpliwie najlepsza babka, jaką zdarzyło mi się jeść.
Wiem, nieskromnie, ale taka jest prawda.


Maślana baba drożdżowa
inspirowana przepisem na bułkę maślaną z książki M. Roux "Ciasta pikantne i słodkie"

z podanych proporcji wychodzą dwie babki

550 - 600 g mąki pszennej, użyłam Manitoby
(to dodatkowe 50 g zużyłam do podsypywania ale można pominąć)
6 jajek
15 g drożdży świeżych
70 ml letniego mleka
300 g miękkiego masła
1/2 łyżeczki soli
50 g cukru pudru
kilka kropli aromatu pomarańczowego

150 g suszonych żurawin
100 g białej czekolady pokrojonej w kosteczkę




Drożdże rozkruszyć i rozpuścić w ciepłym mleku. Poczekać aż lekko zabąbelkują. Mąkę wymieszać w misce z solą. Wbić jajka. Dolać drożdże z mlekiem. Wyrobić łyżką w miarę gładkie ciasto. Wszystkie składniki muszą być dokładnie połączone. 
Miękkie masło wymieszać dokładnie z cukrem pudrem.
Partiami dodawać do ciasta, za każdym razem dokładnie wrabiając. Wyrabiać ciasto przez ok 10 min. Będzie bardzo luźne i takie ma być. Rękami posmarowanymi resztą masła uformować kulę i odstawić do wyrośnięcia na ok 1,5 godziny.
Po tym czasie odgazować, uderzając parę razy pięścią. Złożyć ciasto kilkukrotnie i odstawić do ponownego wyrośnięcia w chłodne miejsce. U mnie był to balkon. Tym razem na 2 godziny.
Po tym czasie wyjąć ciasto na lekko omączoną stolnicę, rozciągnąć w płaski placek. Rozłożyć na cieście pokrojoną w kostkę czekoladę, posypać żurawinami. Złożyć ciasto kilka razy na trzy (rozpłaszczyć ciasto dłońmi, złożyć do środka 1/3 ciasta, na to kolejną 1/3, przekręcić całość o 90 st. , znów lekko rozpłaszczyć i powtórzyć składanie).
Podzielić ciasto na dwie porcje. Włożyć do posmarowanych masłem foremek babkowych (śr. ok 22 - 24 cm).
Zostawić do wyrośnięcia.
Piec w temperaturze 180 stopni przez 45 min. Można krócej, po prostu trzeba sprawdzić patyczkiem, czy ciasto jest już upieczone.


 
Przed pokrojeniem babkę należy dobrze ostudzić. Najpierw ok 20 min w formie, potem wyjętą, na kratce. I tutaj jest czas na prawdziwą próbę cierpliwości.
Jest bardzo lekka i krojenie jej świeżej to nie najlepszy pomysł.
Natomiast zapach, rozchodzący się po mieszkaniu jest tak zniewalający, że  o wstrzemięźliwośc naprawdę ciężko.

Komentarze

  1. Lu, baba pierwszej klasy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A tam nieskromnie. Wygląda jak drożdżowa bomba! Cudo!

    OdpowiedzUsuń
  3. No wlasnie Lu, porownalam sobie ten przepis z wersji polskiej z ta francuska i okazuje sie, ze to przepis na francuska brioszke :) Dlatego taka dobra ;) Choc zgadzam sie z Toba - prawie 400 g masla to wg mnie tez troche za duzo jednak ;)

    Pozdrawiam serdecznie! I zycze wspanialych, radosnych Swiat!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo