Przejdź do głównej zawartości

Komfort i pewność. Chleb pszenno - żytni Liski.


Tak się dość przyjaźnie, ale jednak ścigam z codziennością.
Czasem ja się wysunę na prowadzenie i uda mi się coś oprócz.
Jakiś taniec, basen, nawet małe zakupy.
Niespieszny spacer.
Spotkanie.
Wyjście do kina.
Film na kanapie.
Nie to żeby wszystko na raz, o nie.
Nawet jedna z tych atrakcji to już  małe święto.

Czasami za to codzienność mnie dogania, opanowuje i pochłania bez reszty.
Dzień wypełniony po brzegi tym, co konieczne.
Nic poza schematem.
Praca - dom - obiad - maluj mama -  czytaj mama -  to zjem - tego nie - mamo, a ona mi zabiera - mamo, a ona mi psuje, mamo nie będę się kąpać, nieeee, jeszcze nieeee...
Uff.

Nie zawsze jest czas i ochota na eksperymenty.
Czasem trzeba sięgnąć po coś sprawdzonego, co zawsze się udaje.
Nie wymaga uwagi i skupienia, po cichu, w kąciku, po prostu robi swoje.
Jeśli jeszcze dodatkowo jest pyszne to czego chcieć więcej?




Chleb pszenno - żytni Liski.
z jej Pracowni Wypieków

Zaczyn:

360 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
300 g wody
20 g zakwasu żytniego razowego

Ciasto właściwe:

230 g mąki żytniej
300 g mąki pszennej
400 g wody
1 płaska łyżka soli morskiej (jeśli używamy soli zwykłej, należy dać jej mniej)
3 g drożdży suszonych instant (=1 łyżeczka), używam drożdży dr Oetkera lub drożdży Lesafre
(ja drożdży nie dodaję w ogóle)

Zaczyn

Wieczorem, przed pójściem spać:

Składniki zaczynu mieszamy w misce. Nie miksujemy, chodzi tylko o to, żeby wszystko się połączyło.
Miskę przykrywamy ściereczką i zostawiamy na 12-16 godzin.

Następnie:

dodajemy do zaczynu wszystkie pozostałe składniki. Mieszamy dokładnie - może być mikserem, ale nie za długo, tak ok. 5 minut - by składniki się połączyły.





Zostawiamy pod przykryciem na ok. 30-60 minut
Ciasto przekładamy do formy wysmarowanej olejem słonecznikowym i otrębami żytnimi (dzięki temu moje chleby nigdy nie przywierają. Nie smaruję ani masłem, ani oliwą.) (posmarowałam masłem i posypałam semoliną)
Zostawiamy do wyrośniecia na 50-60 minut. Ja spryskuję wierzch olejem. (posmarowałam olejem bo nie mam rozpylacza)
Jeśli jest ciepło, zdarza się, że już po 30 minutach ciasto jest wyrośnięte.
Piekarnik nagrzewamy do 230 st C.

Wyrośnięte ciasto posypujemy, czym kto lubi. Ja posypuję mąką. (nie posypywałam niczym)
Wstawiamy do piekarnika.
Po 15 minutach zmniejszamy temperaturę do 220 st C. Jesli chleb zbyt szybko się rumieni, przykrwamy go folią aluminiową. Dopiekamy 30-40 minut.
Po upieczeniu wyjmujemy koniecznie z blaszki i dokładnie studzimy. Nie kroimy gorącego chleba (potem jest lepszy, naprawdę :-)



Chleb ma bardzo wilgotny miąższ, błyszczące dziurki.
Na drugi dzień obce jest mu pojęcie starzenia. On dopiero wtedy dojrzewa i robi się jeszcze smaczniejszy.
Dlatego naprawdę należy dać mu czas na powolne ostygnięcie. Krojony  zbyt szybko oblepia nóż i wałeczkuje się nieładnie.
Zgadnijcie skąd wiem? :)))

Komentarze

  1. dobrze, że w tej codzienności znajduje się jeszcze chwila na pachnący chleb..

    OdpowiedzUsuń
  2. Codzienność piękna ,jak chleb.
    Zobaczysz Lu,że po latach ten codzienny ,mozoł' wyda się najcenniejszy ze wszystkiego...

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację. Dla mnie codzienność to coś czego mogę być pewna. Ale fajnie ją poprzeplatać nieznanym :)
    Uściski :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Asiejko, musi się znaleźć miejsce, to taki mój kawałek świata, nie dam sobie go odebrać :)

    Amber, ja wiem, że to jest cenne, kolekcjonuję te chwile, co nie zmienia faktu, że to 'mozoł' ;)

    Poleczko, nieznane, jak to fajnie brzmi :)
    Buziaki :)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo