Przejdź do głównej zawartości

Mroźny błękit i staroświeckie koronki.

Dawno temu, kiedy mroźne dni wyostrzały krajobraz, ogród spał, otulony skrzącą się gładką powierzchnią białego puchu.
Cały świat zdawał się zwalniać swój szalony pęd. 
Można było ze spokojem zasiąść w pobliżu wesoło migoczącego pomarańczowym światłem kominka, dziergając koronki.



Tylko dzieci, którym nigdy jakoś zima nie straszna, nie bacząc na malinowe policzki i szczypiące nosy, z zapamiętaniem toczyły po podwórzu śnieżne kule. 
Później, grzejąc zziębnięte palce przy kubku kakao, wesoło machały przez szybę do odpowiadającego im węgielkowym uśmiechem strażnika zimowego ogrodu. 




Nastały takie dni, kiedy nie jest mi dane nacieszyć się dniem, chyba, że przez okno w pracy.
Robienie zdjęć odłożyłam więc aż do dzisiaj.
Lepsze nawet takie szare, ale jednak dzienne światło od wyżółcającej wszystko żarówki.

Jutro zapraszam na dalszy ciąg piernikowej odysei 2012 ;)

Komentarze

  1. Szczęka mie opadła...Dzieła sztuki, a te z bałwankami to już w ogóle moje najsambardziej ulubione!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rany julek ale piękne!! Chciałabym umieć chociaż tak w 1/4... :)
    Cudne, naprawdę prawdziwe dzieła sztuki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ło mateczko kochana , jakie piękne ,ach

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniałe! Piękne! Cudowne! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. genialne! przepiękne wzory:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję bardzo.
    Jest mi niesamowicie miło kiedy goście zostawiają tutaj ślad swojej bytności:)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Malui, masz talent :) Gratuluje realizacji i pomysłów.

    Pozdrawiam,
    Markos

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka ...

Mille feuille, po grecku.

Szaleństwa ciąg dalszy. Świeże truskawki wpisały się już na stałe w krajobraz mojej kuchni. Po prostu czekają sobie na blacie. Umyte, na sitku. I uśmiechają się. Wystarczy sięgnąć, co też czynię za każdym razem, kiedy znajdę się w okolicy. Jednocześnie systematycznie nachodzi mnie chętka, żeby coś z nimi zrobić. Biszkopt z truskawkami i galaretką, truskawki z jogurtem greckim, omlet z truskawkami... Nieubłaganie nadchodzi też czas drożdżowego ciasta z truskawkami   :). Na razie jednak rzuciłam mężowi w przelocie: A może tak mille feuille? I od tej chwili nie było odwrotu. Bo to jest taki NASZ deser. Oryginał dostępny w warszawskiej restauracji Santorini. Chrupiące płaty ciasta filo i leciutki krem z mascarpone, do tego oczywiście truskawki. Moja wersja to trochę taka pogoń za niedoścignionym. To ciastko towarzyszyło bardzo przyjemnym chwilom w moim życiu. Utrwaliło się w pamięci jako ideał. Można co najwyżej do niego dążyć. Dokładnie tak samo jest ze wspomnien...

Tort urodzinowy przysypany piaskiem ;)

Dziś będzie o tortach. Nie robię ich zbyt często, chociaż bardzo lubię. Najpierw było to raz, teraz dwa razy do roku. Żaden nie jest podobny do poprzedniego. Jakoś tak wyszło, że za każdym razem podejmuję kolejne wyzwania. Całymi tygodniami chodzę i obmyślam koncepcje. Czasem coś podpatrzę, czasem wpadnę na coś zupełnie sama. Ciekawe, kiedy skończą mi się pomysły ;) Tym razem piaskownica. Miało być prosto i łatwo. Do pewnego stopnia było. Chociaż mimo wszystko znów zagrzebałam się w przygotowaniach po uszy. Bo niby to tylko prostokątna forma i kilka detali, ale jednak. Wszystkie kremy, masy, przekładanie. Kilka niespodzianek po drodze, a jakże. Na przykład na czym ja ten tort położę, jak już go będę składać w całość. Jako, że mam tylko okrągłe patery, stanęło na szkle od antyramy, akurat w pasującym formacie :))) Najważniejsze i tak było to, że tort wywołał uśmiech, szczególnie na małych buziach. A i starszych już przyzwyczaiłam do tego, że ja to "zawsze coś wymyślę...