Przejdź do głównej zawartości

Angel Cake

Mam dni kiedy lubię stąpać po pewnym gruncie.
Gotuję i piekę to, co znane i sprawdzone.
Innym razem czuję zew. Zaczynam rozglądać się w poszukiwaniu czegoś innego, całkiem nowego, czego smaku nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić.

Przeczytałam kiedyś na forum o magicznym winianie potasu.  O tym, że są miejsca gdzie jest on całkiem powszechny i ogólnie dostępny. I o tym, że można z jego pomocą zrobić ciasto o wdzięcznej nazwie Angel Cake.

Gdy tylko nadarzyła się okazja, wzięłam udział w "przemycie". Dostałam od zaprzyjaźnionej duszy całą buteleczkę winianu.
Przyszła kolej i na ciasto.
Pierwszy był przepis klasyczny, sprawdzony przez Irenkę z forum MniamMniam.
Wszystko było świetnie, oprócz małego ale.
Brakowało mi czegoś, jakiegoś pazura, ciasto wyszło puszyste, lekkie jak chmurka i ... trochę mdłe.
Uznałam, że zapach wanilii w żaden sposób nie ożywia tego ciasta, wręcz przeciwnie.

Jak to ja, zdecydowałam się na eksperyment.
Powstał przepis, który dużo bardziej mi odpowiada i wart jest podzielenia się :)

Angel Cake po mojemu;)

10 białek
2 żółtka
1 szklanka cukru
1 i 1/4 szklanki mąki
skórka otarta z pomarańczy
sok wyciśnięty z połowy dużej lub całej małej cytryny

1 i 1/4 łyżeczki winianu potasu

Białka ubijam ze szczyptą soli, prawie na sztywno.
Ciągle ubijając dodaję winian i ubijam dalej aż piana będzie sztywna i lśniąca.
Następnie po trochu dodaję pół szklanki cukru, nie przestając ubijać.
Do dwóch żółtek dodaję łyżkę cukru i sok z cytryny, miksuję. Wlewam żółtka do ubitej piany i mieszam na wolniejszych obrotach.
Mąkę przesianą dokładnie z resztą cukru i skórką z pomarańczy, dodaję partiami do piany lekko mieszając
łyżką.
Ciasto przekładam do formy z kominkiem, wstawiam do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piekę około 40 minut.
Wyjmuję, studzę w formie odwróconej do góry dnem (nie wiem co to daje, ale receptura dla mnie nadal jest trochę magiczna i wole nie ryzykować).

Ciasto jest sprężyste, białe, ma duże równe dziurki, przyjemnie szeleści przy krojeniu. Jest pyszne w towarzystwie kawy albo herbaty z mlekiem.
Do wypróbowania jeszcze wersje z cynamonem i kawą, więc być może ciąg dalszy nastąpi ;)



Komentarze

  1. Ja wlasnie czekam az i do mnie winian dotrze, lada dzien mysle :) I wtedy z checia wyprobuje Twoja wersje :)) Bardzo jestem ciekawa tego smaku...

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Smak jest inny od wszystkiego. Najbliżej mu do biszkoptu, choć to też nie to.
    Będę do tego ciasta wracać, zwłaszcza, że znalazłam jeszcze wersję z cynamonem i z kawą do wypróbowania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lu, dzięki za ten przepis - winian mam z tego samego źródła :), ale do angel cake się nie przymierzałam jeszcze, bo ..... jakoś mi nie smakował :D Z chęcią spróbuję Twojej wersji, tym bardziej że będę robić ajerkoniak kfiacika, a tak zawsze białek zostaje. Podpowiedz mi tylko - czy je można zrobić na dzień przed imprezą? I nie mam formy z kominkiem - jaka inna by się najlepiej nadawała?

    OdpowiedzUsuń
  4. Boszszz, wreszcie tu dotarłam.

    To teraz odpowiadam, nawet jeśli już Ci to niepotrzebne ;).
    Ciasto jest bardzo trwałe, można je jeść spokojnie kilka dni.
    Nadają się i formy z kominkiem i keksówki, szerszych blach nie próbowałam.

    Formy nie można niczym smarować, ciasto po upieczeniu i odwróceniu ma się trzymać, dzięki temu nie klapnie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo