Przejdź do głównej zawartości

W pełnym uzbrojeniu



Czekam,
zresztą jak co roku.
Przebieram nogami i nie mogę się doczekać.
Zapachu, smaku tych co to za długo były w piekarniku.
To już niedługo.
Już na początku grudnia.
Tym razem poczyniłam pewne kroki.
A teraz drżę.
Bo może ja umiem tylko białym lukrem.
Bez tych wszystkich dodatkowych fajerwerków.

Może mi nie starczy pomysłów.

Może, może, cóż, zobaczymy.

Komentarze

  1. Widze, ze postanowilysmy sie podobnie 'pobawic' w tym roku ;) Z tym, ze ja nawet bialym lukrem nie umiem... Wiec tym bardziej sie boje, co z tego wyniknie ;) Dlatego z kolorow w tym roku wzielam tylko czerwony, na probe (ten nsam typ co Ty ;) ) i dwa pudry perlowe. Zobaczymy, co bedzie dalej :)
    I widze, ze mamy troche podobnych foremek :)

    Pozdrawiam serdecznie! Przy porannej kawie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już po porannej kawie.

    Ten mój post to tak żeby dodać sobie otuchy przed piernikowaniem. Fajnie będzie skonfrontować nasze poczynania, mam nadzieję, że się pochwalisz?

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm... obawiam sie, ze efekty mojego zdobienia nie beda takie by bylo sie czym chwalic ;) Poza tym z cala pewnoscia bede zdobic malo, gdyz nikt tych lukrowanych nie chce potem jesc ;) Wiec bedzie tylko kilka do ozdoby. Jesli nie pokaze na blogu, to na Mniamie pewnie tak ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Znam Cię nie od dziś i wiem, że Twoje drugie imię to skromność :)))))) ja bym się o efekty nie obawiała;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No moich lukrowanych pierniczkow jeszcze zadnych nie widzialas, wiec nie mow Hop kochana ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Lu, widzę, że jesteś uzbrojona po zęby! :D Też muszę zrobić przegląd w foremkach i posypkach, bo pierniczkowanie już tuż tuż...

    OdpowiedzUsuń
  7. Rzeczywiście tuż tuż, już nie mogę się doczekać ale trema nie puszcza.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tort - "tylko bez lukru plastycznego, mamo"

Jak co roku w kwietniu przyszło mi zmierzyć się z tortem urodzinowym dla jednej z dwóch księżniczek ;) W tym roku poprzeczka zawędrowała wysoko. Tak jak w tytule, miało być bez lukru plastycznego, bo "tego nie da się zjeść takie jest słodkie". Wskazówki w rodzaju "taki zwykły tort mamo" były bardzo, no ale to bardzo pomocne. Kiedy jeszcze ostatniego dnia, dosłownie za pięć dwunasta, dziecina zaczęła pękać, że może jednak "tak tylko trochę tego lukru, na samym środku, żeby można było zdjąć", pomyślałam sobie - nie może on być, tort ten, taki znów zwykły. Bo niby jak to, u mnie zwykły tort??? Że się dziecko nie zachwyci? nie będzie łał? Całe piątkowe popołudnie, nie mówiąc o pokaźnej części soboty, spędziłam buszując w internetowych otchłaniach. Głowę napakowałam koncepcjami. Zaczerpnęłam inspiracji. Później i tak zrobiłam mniej lub bardziej po swojemu. Tort klasyczny - zwykły ;) ale nieco udekorowany zachwyt był a przy okazji wypróbowałam kilka

Wyprawa w nieznane

  Urzekła nas kiedyś dziecięca historia, jedna z całego cyklu opowieści Wojciecha Widłaka o Wesołym Ryjku, małym prosiaczku, mającym całkiem ludzkie przygody. Zapytany przez rodziców o to, dokąd chce jechać na wycieczkę w znane czy w nieznane, dziarsko decyduje się na nieznane, po czym po dotarciu do celu płacze, bo przecież on chciał „w to nieznane co w zeszłym tygodniu". Kiedyś myślałam, że ludzie dzielą się na takich, którzy zawsze, z uporem maniaka spędzają swoje wolne dni na działce, letnisku, ośrodku wczasowym, tym samym od lat, oraz na tych, którzy nie skalali się podróżą dwa razy w to samo miejsce, którym szkoda czasu na szlifowanie przetartych szlaków. Tych pierwszych nie do końca rozumiałam,   bo jakoś z tyłu głowy miałam zapisane (swoją drogą kto mi to wmówił?), że szkoda czasu na powroty. Byłam i trochę nadal jestem mistrzynią wymyślania „zajawek", nowych pomysłów, planów, podróży, odkryć. Bardzo lubiłam zaaplikować sobie nutkę niepewności, element zasko

Dorsz pod chrupiącą kołderką.

Zauważyłam, że za mało u mnie ryb. Chociaż bardzo je lubię. Kiedy jestem w restauracji zazwyczaj się kończy na jakiejś rybie, ostatnio był to diabeł morski, i raczej nie żałuję wyboru. W domu jakoś zapominam o rybach jako obiadowej możliwości. Może to dlatego, że do sklepu z naprawdę świeżymi rybami nie mam  jakoś bardzo blisko. Może po prostu trzeba wypracować nowe przyzwyczajenie i wtedy częściej sięgnę po to co pływa. Bywa, że mnie nagle olśni, kiedy dzwoni M. i pyta "Jestem na bazarku, coś jeszcze byś chciała?" Tym razem usłyszał "Tak świeżego dorsza, jeżeli są duże". Były, dorodne, duże płaty. Nie chciałam ich tak po prostu usmażyć. Poza tym wolę zdecydowanie wersję -wszystko na raz do piekarnika, od wersji -stanie nad patelnią. Poszperałam w książkach, w poszukiwaniu czegoś prostego. Odkurzyłam dawno nie używaną "Dania z ryb i owoców morza". Kiedyś uwielbiałam ją przeglądać, tak po prostu. Jest tam obszerny rozdział na temat wstępnego przygo